wtorek, 20 października 2009

Cot... em... no, biuletyn zapuszczeniowo - blogowy #2


Ano, zapuściłam nieco blogaska, zapuściłam zresztą też nieźle tego drugiego. Ale i oglądam i czytam ostatnio mało, wręcz okropnie mało. A najgorsze, że nie mam pojęcia, co tak mi ten czas zabiera, no bo przecież nie nauka ani twórczość... Do rzeczy więc:

Saber Marionette J 8-10 (anime) 

Fillery się skończyły, zaczęła się poważna akcja - wreszcie coś ruszyło w sprawie wojny, choć nie podoba mi się kierunek, w którym to idzie. Naprawdę, idiotą musi być władca głodzący swoich poddanych i jedyne co uratuje tę żałosną wstawkę to faktyczny brak żywności w państwie. W dodatku sposób walki z 'systemem' w wykonaniu japonesskich Marionetek i twardodupność Hanagaty były cokolwiek irytujące. Mam w dodatku szczerą nadzieję, że Faust okaże się być kimś więcej, niż tylko zimnym, żądnym krwi i niemającym poczucia humoru skurwysynem. Bo na razie nawet Nina z Code Geassa wydaje się sympatyczniejsza.

Kobato. 1 (anime) 

Wreszcie jest. Swoje wrażenia, ochy i achy opisałam na blipie podczas oglądania RAWa (jeszcze raz powtórzę - nieco mnie zdziwiło to, że prawie wszystko rozumiałam BEZ podpisów), oraz trochę na CLAMPowym fanblożku. Jednak nie brakuje minusów, pomimo całej mojej euforii z powodu zaistnienia wreszcie tego anime: muzyka jest taka sobie, Kobato w mandze miała śpiewać niczym anioł, a to zwykły, lichy J-popik. Wielka szkoda, że genialna Yuki Kajiura zmarnowała się przy komponowaniu do TRC (tak, TRC mnie drażni), tworząc tak niezapomniane kawałki jak 'Song of Storm and Fire', gdy muzykę z Kobato., podejrzewam, szybko zapomnimy i nawet Sakamoto (w najsłabszej piosence, w jakiej ją kiedykolwiek słyszałam) nie pomoże.

Fate/stay night 4-5 (anime) 

Nie wiem, co ludzie w tym widzą. Jest przegadane, nudne, cliché, przewidywalne... Nie ratuje go nawet przepiękna muzyka Kenjiego Kawai i doskonali seiyuu (np. Jouji Nakata, którego kocham). Projekty postaci są przyjemne i interesujące, ale główny bohater jest brzydki jak sto nieszczęść, a animacja nędzna - a zauważyłam to nawet ja, której kiepska animacja rzadko przeszkadza! Choć, w sumie, projekty postaci to zasługa eroge, której to anime jest adaptacją, a na kompozycje Kawaiego sponsorzy wydali chyba za dużo pieniędzy, musieli więc się ratować zmniejszeniem budżetu na scenariusz i animację. Podczas drugiej połowy piątego odcinka po prostu zaczęłam czytać Megatokyo.

Megatokyo 1/2 (komiks) 

No właśnie. 1/2, bo tyle mniej - więcej przeczytałam z pierwszego tomiku. To jakiś trzeci czy czwarty raz, gdy to czytam i wreszcie rozumiem większość dowcipów: już wiem, skąd się wzięły te malutkie, słodkie stworki mówiące 'puchuu~~', już orientuję się w tytułach gier konsolowych. Co nie zmienia faktu, że wszystko to powtarzalne i nie znalazłam nic genialnego - ale rozrywkę daje, owszem, kto powiedział, że wszystko musi być genialne i odkrywcze?... 

Yokohama Kaidashi Kikou OAV1 i OAV2 (anime) 

Jacek stwierdził, że nudne, z czego wywnioskowałam, że przekoloryzował, mówiąc, że lubi anime, w których nic się nie dzieje. (Seriously, jego ulubione Haibane Renmei to NIE jest przykład takiego anime, przecież po sielance zaczyna tam być tak creepy, że szkoda gadać!) Oto właśnie anime, gdzie nic, ale to absolutnie NIC się nie wydarza, nawet porażenie piorunem głównej bohaterki jest przedstawione jak picie kawy. Ale nie nazwałabym tego nudnym, moim zdaniem to bardzo ciekawa wizja - świata postapokaliptycznego i, na jakiś sposób, wesołego, choć nie tak do śmiechu. Główna bohaterka, android o imieniu Alpha, pije kawę, robi zdjęcia, rozmawia, sprząta, pracuje, ogląda widoki... No właśnie, widoki - graficznie wszystko jest śliczne. Nie jakoś zapierająco dech w piersiach, ale przyjemnie, estetycznie i ślicznie. I tylko obecność i rozmowy pomiędzy niektórymi postaciami sugerują, że to część większej całości - zgadza się, manga ma czternaście tomów i jest jeszcze przede mną. 

Meago Saga Essentials (artbook) 

Dzieło autorstwa utalentowanej Meago, moim skromnym zdaniem autorki najlepszego na polskim rynku komiksu inspirowanego mangą. Co, oczywiście, nie znaczy, że doskonałego samego w sobie - fabuła jest taka sobie, niektóre postaci przypominają z wyglądu bohaterów Fullmetal Alchemista. Widać progres - i w porównaniu z wcześniej wydanym Sketchbookiem, i w porównaniu z oboma tomami komiksu. Kolorowe strony wyszły olśniewająco (szkoda, że tak ich mało!), szkice są dopracowane i staranne, choć zdarzają się jeszcze drobne wpadki. Całość imponująca, wzbudzająca podziw i inspirująca - choć irytuje trochę to, że praktycznie trzeci, ostatni tom jest już całkowicie zespoilowany. 

Deviant Art: 

Ponieważ posprzątałam ostatnio swojego Devwatcha, mogę bez kozery pokazać prace z DA, które ostatnimi czasy najbardziej wbiły mnie w krzesło:

POWIĄZANE

0 komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.