wtorek, 27 października 2009

Cotygodniowy Biuletyn Kulturowy #3


Ponieważ nie jestem aż tak pr0, żeby ukrywać możliwe spoilery jakimś skryptem, zrobiłam, widoczne tutaj, ostrzeżenie graficzne. W tle wykorzystałam screena z pierwszego odcinka Kobato., jakoś bardzo mi te wystraszone miny klientów knajpy przypasowały. Pamiętaj, Drogi Czytelniku, który zbłądziłeś na mojego blogaska - czytasz na własną odpowiedzialność. Albo nie czytasz, whatever.

Kobato. 2 (anime) 

Takie sobie, słodkie i urocze, ale jakieś dziwnie mdłe, nie zapada w pamięć. Może to ten mój hajp sprawił, że spodziewałam się Bóg Wie Czego? Całkiem zgrabna przeróbka kolejnych rozdziałów, wszystko ładne i przyjemne, na dość wysokim poziomie, ale nie porywa. Drama Toshihiko (dzieciaka, którego matka bardzo długo pracuje) wygląda sztucznie (WTF, obce baby narzekają na jego matkę?! Kim one są, jak w ogóle śmią, lampucery jedne?!), ale Sayaka jest jeszcze słodsza i milsza, niż w mandze, ach, gdybym była panem Okiurą, w życiu nie rozwodziłabym się z taką kobietą!

Seitokai no Ichizon 1-3 (anime) 

Kolejna parodia wszystkiego, co tylko się da, jednak, póki co, nie tak drażniąca, jak Excel Saga (przepraszam, postać Excel dopiero w 24 i 25 odcinku przestała mnie irytować). Produkcja tego sezonu, czekam więc na następne odcinki. W szkole Hekiyou członkowie samorządu uczniowskiego wybierani są na podstawie konkursu popularności - są to więc same śliczne i sympatyczne dziewuszki. Jest jeszcze jeden sposób, by się tam dostać - należy mieć najlepsze oceny w szkole. Z tej ostatniej możliwości skorzystał Ken, a wszystko po to, aby przekształcić resztę samorządu, czyli cztery dziewczyny, z których każda prezentuje inny typ urody i osobowości, w swój... harem, jest bowiem wielbicielem eroge. Każda postać, może poza przewodniczącą, ma więcej niż jedną stronę charakteru, co, jeśli do końca nie pasuje do typu postaci, zostaje wytknięte i skomentowane (np. siostra genki girl jest wręcz przerażona, gdy ta przyznaje się do dobrych ocen z matematyki - wszak postacie energicznych sportowców powinny uczyć się kiepsko!), a czwarta kurtyna jest bezustannie łamana. Choć trochę martwi mnie fakt, że nie wszystkie nawiązania wyłapuję, ponieważ z wieloma produkcjami ostatnich lat nie jestem na bieżąco, gdyż wolę ostatnio starsze anime...

Sailor Moon R Movie: Promise of the Rose (anime) 

Pierwsza kinówka Sailorek, rety, ale głupia! Ludzie, którzy jęczą 'Sailorki były mądre, nie to, co te głupie Dragonballe i Naruta!' po prostu nie pamiętają Sailorek. I nie, nie chodzi mi o wątek yaoistyczny, którego akurat się spodziewałam i który jest bardzo lekki. Chodzi mi o sceny typu najbardziej żenujący pocałunek w shoujo, żenujący bardziej niż sceny seksu w Watchmenach. Otóż: Usagi wystawia dzióbek Mamorkowi do całuska, ten ROZGLĄDA SIĘ, czy przypadkiem nikt nie obserwuje, po czym nachyyyla się, w międzyczasie pozostałe dziewczyny obserwują i komentują, że jak tak można, w biały dzień, hałasują, Mamorek ucieka wystraszony, a Rei podtyka Usagi gąsienicę... WHAT THE HELL IS WRONG WITH YOU?! Oni SĄ PARĄ (co Usagi przyznaje w następnej scenie, łapiąc Mamorka za rączkę, a nikt nie protestuje), a najbardziej wściekła jest sama Chibiusa, która, co wszyscy wiedzą, chciałaby sama zerżnąć własnego ojca. I chyba zostać własną matką, nie wiem. Poza tym mamy mnóstwo sztucznej dramy i nieracjonalnych zachowań, a najgłupiej to się chyba zachowuje 'ta najmądrzejsza' Ami. W dodatku wszyscy robią coś dopiero, gdy zostanie im przypomniane, że powinni - gdyby Luna nie zawołała, że pora na przemianę, Makoto i Minako nadal gapiłyby się bezczynnie, jak demon wysysa energię z Ami i Rei. Przynajmniej jest dobra muzyka ('Moon Revenge' podczas finałowej sceny walki z wielkim kamulcem - epicko!) i urocze retrospekcje - o Usagi i Mamorku w szpitalu, o tym, jak wszystkie Wojowniczki kiedyś czuły się samotne, ale Usagi im pomogła - naprawdę się wzruszyłam i dlatego nie uznaję tego czasu za zmarnowany. Ale oglądanie innych kinówek i odcinków Sailor Moon po prostu sobie odpuszczę, nie chcę zabijać sentymentu.

Saber Marionette J 11-25 (anime) 

Wreszcie skończyłam, było nawet niezłe. Osobowość i ludzkie uczucia u robotów zostały całkiem zgrabnie wyjaśnione, choć superkomputer zarządzany trzema częściami osobowości twórczyni wyraźnie zerżnięty z Evangeliona (chyba, że to Evangelion zrzynał od czegoś jeszcze, co by mnie nie zdziwiło). Gorące źródła jednak się pojawiły, z klasycznych fillerów nie było tylko Bożego Narodzenia i tych typowo szkolnych (jak class trip i measuring day). Faust prawie do końca pozostał dupkiem i do tego kretynem - najpierw zachowuje się, jakby chciał podbić cały świat i jest takim Hitlerkiem, który wykorzystuje wszystkich wokół, a swoje Saber Dolls nazywa 'tylko narzędziami' i niszczy fizycznie i psychicznie, gdy się nie wywiążą z zadań. Potem okazuje się, że zawiera w sobie pamięć poprzednich pokoleń Faustów i, jak oni, jest zakochany w Lorelei, jedynej istniejącej ludzkiej kobiecie, i chce ją uwolnić z krążącego po orbicie statku - w tym celu pierwszy Faust (i pierwszy Ieyasu) ZROBIŁ Maiden Circuity - więc doskonale zna zasady ich działania, ale zamiast wziąć się do roboty i zająć wzrostem ich u swoich marionetek - przepędza je i próbuje porwać dojrzałe już Circuity marionetek Japonesskich. Niniejszym nominuję go do Nagrody Debila Roku. I mam ochotę wyrwać i zjeść serce. Zakończenie, oczywiście, szczęśliwe, co nie powinno dziwić, skoro powstały jeszcze dwie serie.

Detroit Metal City 1-2 (anime) 

Ubiegłosezonowa parodia black metalu i japońskiego przemysłu muzycznego. Souichi wyjechał do Tokio na studia, słuchając szwedzkiego popu i samemu chcąc tworzyć muzykę tego typu. Skończył jednak w brutalnym, blekmetalowym bandzie, growlując o zabijaniu i gwałtach, oraz jedząc żywe nietoperze do teledysków, jako Krauser II. Teraz ma lekkie rozdwojenie jaźni, które będzie przeszkadzać, gdy na horyzoncie pojawi się koleżanka ze szkoły średniej... Grafika jest BRZYDKA, ale widać, że zamierzenie - wszyscy wyglądają jak prawdziwi Japończycy, nie mają wielkich oczu i długich nóg. W dodatku poszczególne 'widoki z kamery' są obcięte, niczym kadry komiksu. Wbrew pozorom wszystko to znakomicie współgra i oddaje klimat serii, przynajmniej w tych dwóch pierwszych odcinkach.

Escaflowne: A Girl in Gaea (anime) 

Kinówka znanej i lubianej swego czasu w Polsce serii Vision of Escaflowne. Postaci i widoki wypiękniały, fabuła ostro się zmieniła, postaci najbardziej. Van lata z gołą klatą i w spódniczce, Hitomi stała się obmierzła (każe spadać swojej przyjaciółce, z którą chwilę temu dobrze się bawiła, a potem whinuje, że jest taaaka samotna), charaktery Dilandau i Jajuki zostały spłaszczone do formy naleśników, Folken wygląda jak gwiazda glamrocka, Allen jak Sephiroth, a Dryden jak Alucard. Wizualnie cudownie, muzyka doskonała. Ale całość dobra raczej jako alternatywna wersja serii, niż oglądany z osobna film, pozostawia mnóstwo niedosytu. Z jednej strony chętnie zobaczyłabym Chida czy Dornkirika w tej wersji, z drugiej i tak już pojawiło się za dużo postaci (np. Nariya i Eriya tylko na chwilę, jako tło, bez związku z Folkenem)

Mushishi 3-6 (anime) 

Najbardziej creepy anime, jakie w życiu widziałam. Serio. W innych takie wątki i widoczki jak rozchlapujące się ślimaki wpełzające do uszu były nadnaturalne, nierzeczywiste - tu wszystko jest tak realistycznie i spokojnie przedstawione, że naprawdę się boję mushi. Nawet jakieś teorie naukowe Ginko przedstawia! Fantastyczna rzecz o niepowtarzalnym klimacie. Nieprzewidywalna i emocjonująca - mimo, że prawie nic się, tak naprawdę, nie dzieje, no, może poza czwartym epizodem, gdzie kataklizmy zdarzały się przecież co chwilę. Nie mogę się doczekać kolejnych odcinków!

Odlot (film animowany) 

Czyli Up. Koniecznie w 3D - wprawdzie brakowało mi tego wrażenia z mojego pierwszego filmu w 3D, że ktoś z ekranu rzuca czymś w publiczność, która się uchyla, zasłania albo wyciąga ręce - tu było bardziej jak oglądanie przez okno. Ale widoczki śliczne - w końcu tematem jest podróż w Andy.... ... Domem z przyczepioną masą baloników z helem. Bardzo spodobała mi się urocza nielogiczność - sielankowe małżeństwo Carla i Eli (ani razu się nie pokłócili!), Fredricksen i Muntz jako niemal rówieśnicy, gadające (choć, fakt, niezbyt mądrze) i grające w karty psy, et cetera. Choć, z drugiej strony, sporo tam też realizmu - wątek ojca Russella, który ciężko pracuje i rzadko widuje syna, wątek pobicia robotnika (prawdziwa krew!), który zmusił Carla do ucieczki z miasta, wątek domniemanego fałszerstwa szkieletu ptaka, et cetera. Jakkolwiek bym nie narzekała, że animacje są traktowane niepoważnie i nie na równi z filmami aktorskimi, muszę przyznać, że jeszcze nie spotkałam w animacji tak dobrze skonstruowanego staruszka. Zazwyczaj postaci w tym wieku albo są zgorzkniałe i marudne, albo przemądre i przedobre. Tutaj starszy pan jest po prostu starszym panem - nie złośliwą karykaturą ani wyrocznią. Super. Dawno nie widziałam tak dobrej animacji dla dzieci. Było zabawne BEZ piętrowych popkulturowych nawiązań i mądre, bez nachalnie przekręconego morału. Takie coś z chęcią pokazałabym własnym dzieciom, lub bratankosiostrzeńcom.

POWIĄZANE

1 komentarz:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.