czwartek, 6 czerwca 2013

Code: Breaker

Obejrzyj Code:Breaker, mówili. Manga jest dobra, mówili. Dużo akcji i walk, mówili.Silna główna bohaterka, mówili.
 Rozczarowania bolą.

 Sakura Sakurakouji, jadąc autobusem pewnego wieczora, widzi przez okno chłopaka palącego grupę ludzi. Gdy jednak wzywa policjanta, okazuje się, że nie ma nawet żadnych śladów po wydarzeniu. Następnego dnia ten sam chłopak, Rei Oogami dołącza do jej klasy i na początku próbuje udawać, że jej się przywidziało. Później jednak chętnie tłumaczy, że jest Code:Breakerem, jednym z ludzi z nadprzyrodzonymi zdolnościami, którzy nieoficjalnie, ale za przyzwoleniem rządu, likwidują złych ludzi. Sakura nie może się na to zgodzić, bo zabijanie nawet zbrodniarzy jest złe, postanawia więc powstrzymać Reiego cały czas za nim łażąc i ględząc o dobru i spawiedliwości.



Pierwszy odcinek mnie okłamał. Sakura niby trenuje zapasy i daje radę się jakiś czas bronić przed bandą rzezimieszków, ale tylko wtedy. Potem wszystko co robi to bieganie za innymi, mówienie im, że źle postępują i żeby się nawrócili na jedyną słuszną ścieżkę i zdarza jej się nawet być porwaną, a raczej zabrać się na waleta z porywaczami kogoś innego. Nic nie wnosi, bo wprawdzie ma własną moc, kontrowanie mocy pozostałych, ale używa jej raptem dwa razy i to przez przypadek. Przynajmniej nadaje się do opatrywania rannych. Ale mogłaby choć trochę mniej mówić. Z zapowiadającej się na silną postać kobiecą dziewczyny wyszła typowa dama do ratowania, tylko trochę więcej gadająca.



Z kolei Rei ze wszystkich Code:Breakerów pojawia się najwięcej, a najmniej o nim wiemy. Odgrywa zimnego drania, ale zwierzątka go lubią. Często traktuje Sakurę jak powietrze albo przeszkodę, czemu w sumie się nie dziwię, ale w rezultacie wychodzi na kompletnego buca. Dlatego gdy był w ciężkim stanie, zamiast się martwić, to bardziej współczułam jego biednej, całkiem sympatycznej podwładnej.



No właśnie, bo poza tymi dwojgiem reszta postaci jest całkiem interesująca i nieźle skonstruowana. Dla heterochromii Tokiego właściwie się za to zabrałam. Toki to typ luzackiego, bezczelnego kobieciarza. Ciągle próbuje zarwać Sakurę, ale poważnieje, gdy pojawia się niebezpieczeństwo.Yuuki to trochę opóźniony i zdziecinniały rudzielec. Jest wielbicielem kreskówkowego kota i utożsamia z nim Sakurę, bo przecież jest taka bohaterska. Kojarzy mi się z Osaką z Azumangi, co jest bardzo pozytywne. Heike to chyba największy ekscentryk z tej bandy - rozstawia się w korytarzu szkolnym ze stoliczkiem, popija herbatkę z filiżanki i czyta nieprzyzwoite romansidła na głos. Wygląda i zachowuje się jak typowy czarny charakter. Wśród Code: Breakerów jest jeszcze dziewczyna, Rui. Chłopczyca jeżdżąca na motocyklu, o potężnej mocy, ale też bardzo mało się pojawiająca i w zasadzie bezużyteczna. Jak to kobiety, hehe.



Bo największym problemem tego anime jest właśnie słabe wykorzystanie potencjału, którego było naprawdę dużo. Mamy grupę ekscentrycznych, interesujących młodych ludzi z supermocami. Mamy tajną organizację rządową, nad którą pieczę sprawuje sam premier. Mamy wreszcie spiskujących terrorystów. Z tego mogło wyjść jeśli nawet nie coś wielkiego, to na pewno strawnego.



Tymczasem dostajemy rozterki Zwyczajnej Dziewczyny, zapewniającej, że nie wolno zabijać, że tak bardzo troszczy się o kolegów z klasy i członków gangu (jej ojciec jest yakuzą. To w końcu najbardziej honorowi ludzie, tacy współcześni samurajowie, c'nie?), że trzeba wybaczać. Z jej gadania nic nie wynika, bo wszyscy odsuwają ją na bok i robią swoje. A to, że wszędzie wlecze ze sobą małego, przerażonego szczeniaczka, to już poziom pustoty amerykańskich celebrytek. Dostajemy też antypatycznego bohatera, który wykorzystuje każdą okazję do bucowania. Nawet gdy jest uprzejmy, robi to z miną typu Jestem Tak Bardzo Lepszy Od Ciebie. Próbuje zabić Sakurę tylko dlatego, że widziała jego moce, a potem straszy zabiciem innej ofiary gangu, który wybił, ot tak, dla zabawy. W retrospekcjach Rei jest pokazany jako optymistyczny i naiwny, ale sztywny chłopiec i chyba mamy czuć żal, że jego zażyłość z głównym złym przemieniła się w wojnę. Ale w momencie, gdy jest nam to pokazane, już się tym nie przejęłam.



No właśnie, główny zły. Hitomi, dawny najlepszy z Code: Breakerów. Twierdzi, że wszystko co robi, to dla dobra pozostałych z nich, tak bardzo biednych i uciśnionych. Dlatego z nimi walczy i próbuje zabić. Logika. Jest też bucem z gatunku tych wiecznie uśmiechniętych, wyluzowanych i mających wszystko gdzieś. Sądząc po zakończeniu miał być chyba postacią tragiczną, ale co tam, DOBRZE MU TAK.



Lubię piosenkę z czołówki, do tego stopnia, że wrzuciłam ją na moją playlistę. Nie jest wybitna, ale przyjemna. Mam tylko żal do animacji, że pokazuje energiczne, ładnie zanimowane sceny walki, sugerujące dobrą akcję w serii. Co jest kłamstwem. Podobnie ending, jest całkiem przyjemną piosenką z akompaniamentem gitary elektrycznej.Muzyka w tle jest przeciętna, głównie stara się być niepokojąca i wychodziłoby jej to całkiem nieźle, gdyby komponowała się z resztą serii, która nie niepokoi w najmniejszym stopniu.



Jeśli o aktorów chodzi, to jest to grupa solidnych wykonawców. Nie kojarzę lepiej żadnego z nich, ale dają dość porządny występ, bez wpadek ale i bez czegoś, co by się wybiło.



Bo technicznie to anime jest całkiem porządne - projekty postaci ładne; animacja płynna, choć oszczędna; postaci nie deformują się między klatkami; muzyka i gra aktorska nawet przyjemne i dość solidne. Szkoda, że historia, którą dostajemy jest mdła i nieastysfakcjonująca.



Gdybym miała Code: Breakera porównać do jedzenia, byłby to sos grzybowy. Choć sam z siebie jest mdły, można go spokojnie jeść, ale i tak nie będzie mieć żadnych wartości odżywczych. Stanowczo polecam trzymanie się od tej serii z daleka, nie jest warta czasu.

POWIĄZANE

5 komentarzy:

  1. Ach, jak mnie denerwowało i nudziło to anime! Już zupełnie nie pamiętam ostatnich odcinków. Nie wiem czemu, ale heterochronia strasznie mnie irytuje, takie obowiązkowe +100 do zajebistości i +200 do fangirlingu. Ile można. Podczas oglądania Code:Breaker wybiłam dziurę w biurku od headdesków, na szczęście lubiłam Sakurę, bo w innym wypadku pewnie zniszczyłabym sufit sąsiadom z dołu.
    Jak można porównać to nieszczęsne anime do sosu grzybowego, wspaniałej wspaniałości?! Acha, a grzyby zawierają jedną z witamin B, więc nie są aż tak wyjałowione i pozbawione wartości.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kolejne rozczarowanie, będę omijać szerokim łukiem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nawet się za to nie zabieram. Próbowałam czytać mangę, była dość wysoko w rankingu, ale oesu jacy ci główni bohaterowie są irytujący. Sakura silną bohaterką? Jeśli dowodem siły jest patrzenie na świat na czarno-biało i bycie autorytatywną idiotką to brawo.
    Bucuwaty Rei jest też koszmarny i żeby chociaż główny obiekt zainteresowań był lepiej skonstruowany, to bym się pomęczyła z tym tytułem. Tak to słabizna.

    OdpowiedzUsuń
  4. A mnie się podobało. Durne jak, za przeproszeniem, cholera, ale co tam. Wystarczy przewijać od Heike do Yuukiego i z powrotem ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Właśnie takie anime najbardziej denerwują:
    Ciekawa historia? Taaak.
    Barwni bohaterowie? Taaak.
    Opening w porządku? Taaak.
    To co z tym zrobimy? Spieprzymy to!

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.