czwartek, 20 marca 2014

Sengoku Basara 3: Samurai Heroes

A dzisiaj chcę Wam trochę opowiedzieć o pewnej grze, która zmieniła moje życie i postrzeganie świata. Oto bowiem sprawiła, że rzucam się na wszystko, co zawiera choćby nawiązania do japońskiej epoki Sengoku i na gry w typie musou.

Na poczatek garść suchych informacji. Sengoku Basara 3:Samurai Heroes to gra na konsolę PS3 (i Wii) z pojemnego gatunku action-adventure, wydana przez Capcom. Rozgrywka polega na bezpośredniej walce jedną nadludzką postacią z hordami przeciwników, a na końcu z równie silnym bossem, jest też kilka misji typu obrona koszarów lub niszczenie zapasów. wszystko bardzo luźno osadzono w dawnej Japonii w okresie Wojujących Prowincji, czyli Sengoku - występują historyczne postaci, miejsca, bitwy.

Wszystko zaczęło dla mnie się niewinnie, gdzieś w połowie października w 2010 roku. Mój chłopak zawołał mnie wtedy, mówiąc, że ma trailer jakiejś serio porąbanej japońskiej gry, może mnie zainteresować. Faktycznie, gdy zobaczyłam szoguna Ieyasu Tokugawę boksującego tłumy przeciwników i Masamune Date ciachającego takie same tłumy sześcioma katanami naraz, stwierdziłam, że muszę w to zagrać! Jacek jest ideałem mężczyzny i Basarę kupił, tym chętniej, że można w nią grać w co-opie.

Więc graliśmy. Pamiętam, że jego pierwszą postacią była Magoichi Saika, bo Jacek w ogóle gra głównie kobietami i wszystkie trzy w tej grze były zarezerwowane dla niego. Co mnie bardzo odpowiada, bowiem jestem beznadziejna w jakimkolwiek strzelaniu, a tak się składa, że aż dwie z nich to postaci tego typu. Co-op w grze jest bardzo wygodny - druga osoba wybiera sobie dowolną odblokowaną postać, bez żadnej różnicy czy nawet z nią samą będziemy walczyć na konkretnej mapie. Ekran dzieli się poziomo na dwie części, bez żadnego przemieszczania, które tak bardzo mnie boli w grach z serii Lego. Gdy jedna postać straci cały pasek życia, druga może ją wskrzesić, co sprawia, że wręcz łatwiej grać we dwójkę.

Gra jest luźną opowieścią na temat japońskiej ery Sengoku, pełnej wojen domowych i gierek politycznych. Jeśli czegoś zazdroszczę Japończykom, to tego fantastycznego podejścia do własnej historii. Ani nie klękają na kolana przed majestatem, ani nie olewają researchu. Widać, że starają się oddać ważne szczegóły, ale w swoisty, szalony sposób. Wszystkie szesnaście grywalnych postaci to postaci historyczne (lub legendarne, osadzone przez kulturę w tym okresie), ale ze względu na rozgrywkę wszystkich odmłodzono, a każdy ma jakieś supermoce i dziwactwa. Dopiero bliższe przyjrzenie się sprawia, ile starania wpompowano w zaprojektowanie tego wszystkiego. Keiji Maeda jest znany ze swojej ogromnej postury, Shingen Takeda naprawdę jeździł na dwóch koniach naraz.

Ale nie tylko odkrywanie tych drobnych smaczków historycznych zachwyciło mnie w tej grze. Ma ona bowiem cudną rozgrywkę - jeśli lubi się gry tego typu. Wszystkie z grubsza mają ten sam sposób kontroli postaci, co sprawia, że nie trzeba się przyzwyczajać od nowa do innego systemu, jak się później przekonałam. Ataki lekkie i cięższe na kwadracie i trójkącie, skok na X, superatak, który wymaga naładowania paska na kółku, blok na L1. Bardzo dużo mashowania, co uwielbiam, bo jestem miłośnikiem mashowania w kółko dwóch przycisków na oślep, niesamowicie relaksujące. Niezależnie od tego, co postać robi, wszystko jest bardzo efektowne.

Oczywiście to nieprawda, że można walić na oślep, bo każdy trochę inaczej się zachowuje i trochę innych sposobów potrzebuje. Ja zawsze w bijatykach preferowałam jak najszybsze i najlżejsze postaci, dopiero Basara zmieniła moje upodobania. Tutaj bowiem najszybsi, czyli Mitsunari Ishida i Kotaro Fuuma, są tak prędcy, że często tracę nad nimi kontrolę i kończę superatak z Mitsunarim ciachającym ściany. Zaskakująco polubiłam gameplay trochę klockowatego Ieyasu z jego chargowanymi atakami. Oczywiście zawsze można liczyć na głównych bohaterów - Masamune Date i Yukimura Sanada są najlepiej zbalansowani i najbardziej przyjaźni nowicjuszom.

Basara nie ma szczęścia do zachodnich wydań. Dawno temu wyszła na PS2 pierwsza część, po angielsku znana jako Devil Kings. Japończycy bowiem uznali, że brudni gaijini nie zrozumieją cudownej japońskiej historii, więc zmienili Japonię w okresie Sengoku na fantastycznie-magiczną krainę i wycięli parę rzeczy. Głównym bohaterem zamiast Masamune i Yukimury został Nobunaga Oda, tyle że nie, bo imiona też zmieniono, więc ci panowie zaczęli się nazywać Azure Dragon, Scorpio i Devil King. Lokalizacja była tak żenująca, że druga część się na Zachodzie nie pojawiła, Capcom spróbował dopiero z trzecią, na fali popularności wersji anime. I tym razem popsuł - wynajęli najlepszych aktorów do podkładania głosów, więc chyba zabrakło im na promocję. Nawet nie próbowali podpiąć reklamy pod sprzedaż serii animowanej, praktycznie nigdzie nie pojawiały się reklamy.

Z powodu tej sprzedaży nie dostaniemy więcej Basary na zgniłym zachodzie. Gry - bo mangi i anime mają się świetnie, ba, nawet mam przetłumaczony na angielski artbook z trzeciej części! Dlatego gdy ogłoszono, że wychodzi wersja rozszerzona (czego można się było spodziewać po Capcomie), Sengoku Basara 3: UTAGE, wiedziałam, że będę musiała ją sprowadzić z Japonii.

UTAGE dodaje czternaście grywalnych postaci - zarówno wśród tych powracających, jak i pojawiających się dopiero od trzeciej części. Co oznacza, że teraz można grać tymi, którzy specjalnie zostali zaprojektowani jako bossowie, więc rozgrywka bywa dużo bardziej szalona. Co w zasadzie pasuje do tytułu, "utage" bowiem oznacza imprezę. Ucierpiały na tym story mode - zamiast 5-12, zazwyczaj 8 bitew, mamy zaledwie po trzy dla każdej postaci. W ten sposób historię każdego można przejść za jednym posiedzeniem (w Samurai Heroes męczyłam się masherką po trzech-czterech), co nie pozwala się nagrać tymi, którzy mają przyjemny gameplay. W dodatku widać wykonanie na odwal, bowiem powracające postacie nie mają swoich unikalnych historii, natomiast u nowych bohaterów większość historii nie zawiera filmików, tylko gadanie narratora z obrazkiem w tle. Po japońsku, więc  nie ma szans na zrozumienie czegokolwiek. Ale, ale, jest za to dodatkowy tryb bijatyk! Tak, to prawda, teraz można bić się nawzajem wybranymi postaciami, fantastyczny element!

Teraz słowo o muzyce, bo jestem zachwycona tym, co w tej grze dostałam. a więc, przede wszystkim wszystkie, WSZYSTKIE intra śpiewane przez T.M.Revolution i towarzyszące im badassowe animacje. Tak, zawdzięczam tej grze też odkrycie i polubienie muzyki T.M.Revolution. I znów, Capcom specjalnie wydał forsę, żeby zachodnia wersja Samurai Heroes miała czołówkę śpiewaną po angielsku, dość zabawnym engrishem swoją drogą. Można ją zobaczyć tutaj. Filmik dalej zawiera krótkie przedstawienia głosu, poglądów i animacji postaci w walce. Myślałam, że tego intra nic nie przebije, ale się myliłam - to w UTAGE jest nawet lepsze. Co do tematów postaci i plansz, jest fantastycznie - ale jak ma nie być, skoro Kow Otani (Haibane Renmei, Jinrui, Shadow of the Colossus, Another) to klasa sama w sobie. Moimi ulubionymi tematami muzycznymi są ten Ieyasu Tokugawy, Sasuke Sarutobiego, Kojuuro Katakury i Hideakiego Kobayakawy, ale to tylko te najbardziej najbardziej uwielbiane przeze mnie.

Jeśli chodzi o voiceacting, to tłum wybitnych gwiazd zarówno w wersji japońskiej jak i naszej. Na szczęście nie ma dylematu, z którymi głosami zagrać, bowiem zachodnie wydanie oferuje tylko angielską ścieżkę dźwiękową. Co było kolejnym powodem alienacji fanów anime, którzy chcieli, jak w tamtej wersji, posłuchać Kazuyi Nakai, Takehito Koyasu, Norio Wakamoto i Mamiko Noto. Ja jestem zadowolona z tego co dostałam, bo podchodziłam bez uprzedzeń. Pokochałam więc Liama O'Briena (Ieyasu), Troya Bakera (Mitsunari), Laurę Bailey (Oichi), Travisa Willinghama (Kojuuro), Reubena Langdona (Masamune) i niczego nie żałuję. No okej, UTAGE było w pełni po japońsku, więc posłuchałam sobie też japońskich głosów, jestem na uprzywilejowanej pozycji.

Sengoku Basara ma wady, tym większe, jeśli nie gustuje się w oferowanych przez nią elementach. Ale STFU, nie będę tych wad wymieniać, bo ta gra to całkowicie My Kind Of Thing, uwielbiam ją i nie zauważam drobnych niedogodności. Tak naprawdę chciałam wyrzucić z siebie kilka słów na temat tego, co wciągnęło mnie do jednego z ulubionych fandomów. Wyszło jak zwykle 8335 znaków, oh well. Lubię Basarę, a Ieyasu Tokugawa to mój szogun.

Większość screenów pożyczyłam sobie z Eurogamera.

POWIĄZANE

3 komentarze:

  1. Czasami czuję, że sporo mnie omija, kiedy nie interesuję się zupełnie tym medium. Ale z drugiej strony... Basara po angielsku? Bez Kazui Nakai, Koyasu Takehito, Morikawy Toshiyukiego, Shou Hayamiego i Norio Wakamoto? Jakoś tak dziwnie bym się czuła. Zwłaszcza, że w tym filmiku głos Masamune-sama to jest totalnie nie to - nie, kiedy anime w wersji oryginalnej przesłuchałam już pierdyliard razy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Actually amerykańska wersja dodała trochę - Ieyasu ma głos dupka, więc łatwiej uwierzyć w jego hipokryzję, nie jest już świecącym i doskonałym mesjaszem, jak w japońskiej wersji. A Masamune ma głos Reubena Langdona celowo, bo jego postać nawiązuje do Dantego z Devil May Cry, którego w nowszych wydaniach grał właśnie ten pan :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja mam chyba ten problem, że tak już się przyzwyczaiłam do tego japońskiego szprechania w anime, że nie jestem w stanie niczego oglądać z angielskim głosem/lektorem (raz jeden przemęczyłam się przez lektora w którychś Slayersach i to było bardzo złe przeżycie). No a Basarę oglądałam już tyle razy, że doskonale znam wszystkie występujące tam japońskie głosy i to dla mnie nieodłączny element. Taki Masamune-sama bez Kazuyi to jak pół Masamune-sama.
    A Devil May Cry chyba jednak spróbuję dorwać po japońsku, chociaż wtf Morikawa Toshiyuki. (No, chociaż jako Sephirotha też go sobie nie wyobrażałam).

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.