niedziela, 29 stycznia 2017

Codwutygodniowy Biuletyn Kulturowy #17

Znacie to uczucie gdy piszecie notkę na bloga, chcecie ją zilustrować okładką mangi, ale nie chce się Wam wstawać i jej fotografować, zresztą zdjęcia wychodzą Wam koszmarne, więc tylko wrzucacie tytuł w wyszukiwarkę i znajduje Wam mnóstwo zupełnie niepowiązanych obrazków i pomimo, że szukaliście okładki do hentaja to większość tych rysunków jest bardzo grzeczna, jeden zwraca Waszą uwagę, klikacie i to jakiś Tumbler dziewczyny lubiącej japońskie głosowe porno dla dziewczyn, tamten obrazek to była okładka jakiegoś słuchowiska i autorka bloga szaleje, że wrzucili sample na oficjalną stronę i chcecie posłuchać, z ciekawości tylko przecież, nie że w ogóle lubicie tego aktora co to podkłada czy coś, ale jak klikacie to tamtej strony już nie ma, bo to była notka z 2014 roku i sam Tumbler na którym byliście też już jest bardzo martwy? Ja od dziś znam to uczucie.

Jim Hutton - Freddie Mercury i ja

Dzięki tej książce poznałam wiele uroczych szczegółów na temat prywatnego życia posiadacza głosu, który uwielbiam od kiedy pamiętam, ale o którym bardzo późno zaczęłam czegokolwiek się dowiadywać. Nie miało to przecież wielkiego znaczenia, skoro zmarł gdy miałam dwa lata. Hutton, ostatni kochanek i "mąż" Freddiego, opisuje go jako ciepłego i wspaniałego najpierw człowieka, później wielkiego wokalistę. Nawet te nieprzyjemne rzeczy są po prostu opowiedziane, bez żalu, ani razu nie poczułam, że mi burzą jakiś spiżowy pomnik. To obraz normalnego związku dwóch ludzi, z normalnymi problemami, ale w większości szczęśliwego. A gdy Freddie umierał, płakałam. Jest też sporo zdjęć, które na Kindlu oczywiście wyglądają kiepsko, przejrzę je później na komputerze.
Z drugiej jednak strony, nawet tutaj wielokrotnie jest podkreślane jako mocno Freddie pilnował swojej prywatności, wymagał lojalności i zrywał wszelkie kontakty na zawsze gdy ktoś to przekroczył - a dostajemy ogromną dawkę bardzo osobistych rzeczy, w tym na temat jego choroby i śmierci. Książka jest też fatalnie, chaotycznie napisana - przy czym tłumacz sprawia wrażenie próbującego ją uratować, Hutton z kolei po prostu siedzi i wspomina, z mnóstwem dygresji, zmian tematów, niezasygnalizowanych historyjek nie na temat. Całkowicie obwiniam o ten stan rzeczy współautora, który powinien był te wspomnienia jakoś zredagować, a nie wrzucić jako strumień świadomości z rozdziałami zatytułowanymi trochę od czapy. No i jest jeszcze kwestia konfliktu Huttona i Mary Austin, najbliższej przyjaciółki i powierniczki Freddiego, która odziedziczyła rezydencję, najwięcej pieniędzy i z którą książka ewidentnie się rozprawia i opisuje wszystko na ten temat z perspektywy Huttona. Jak było naprawdę - do tego trzeba dociec samemu, ale w sumie nie wiem, czy chcę, no bo po co.
Widziałam zarzuty, że książka jest też mocno o Huttonie, a przecież kogo obchodzi jakiś fryzjer, no ale tytuł już na to wskazuje, no i o kim to ma niby być. Widziałam też ludzi rozżalonych, że Hutton nie był fanem Queen nim zaczęli się umawiać, ale to już wydaje mi się tylko zabawne.

Renai Sample

Nie spieszyłam się z zakupem, ale jak to w życiu, poszłam do Komikslandii tylko po nowe Arigato, wyszłam z ciężkim stosem komiksów. Na szczęście opłaconym i targanym przez towarzyszącego mi męża - był trochę zażenowany, że pod choinkę kupił mi pornola i Hitlera (i jeszcze parę innych rzeczy). Obwiniam w szczególności zachęcającą recenzję Myszy oraz uroczą cenzurę golizny - dwa najbardziej wyeksponowane tomiki obsługa sklepu owinęła folią i dorysowała bieliznę/kostium kąpielowy markerem.
"Obwiniam" to w zasadzie nie jest dobre słowo, albowiem jestem w pełni zadowolonym klientem Yumegari. Bardzo lubię krótkie historyjki, a z takich właśnie składa się Renai Sample - dwunastu, w tym dwóch w pełnym kolorze, na papierze kredowym. W ten sposób, nawet gdy fabuła mi się nie spodoba, zawsze mogę przejść do następnych bohaterów - w odróżnieniu od takiego Tayu Tayu, które mocno mi się nie podobało właśnie ze względu na treść. Tutaj znajdzie się motyw podstępnej dziewczyny oszukującej wybranka, który pewnie w dłuższym formacie by mnie zniesmaczył, ale na 24 stronach to oszustwo jest li tylko puentą dowcipu. W ogóle humoru tu mnóstwo, uroczo romantycznych sytuacji również. A wspominam często, że nie lubię romansów, a i wątki romantyczne rzadko - tymczasem tutaj, w głupim rysowanym pornolu, autentycznie podobały mi się relacje między postaciami. No, w większości.
Podobały mi się też, oczywiście, rysunki: bez cenzury, mocno wyidealizowane, a jednocześnie w miarę realistyczne, bo do tych wszystkich pozycji ta na oko wystarczą średnie wygimnastykowanie i wytrzymałość. Nie ma tu też zboczeństw, największymi są trójkącik, seks z adoptowaną siostrą i duża różnica wieku. Same łagodne rzeczy. W większości przypadków to dziewczyny przejmują inicjatywę, co w sumie jest takim typowym marzeniem roślinożernego Japończyka o ślicznej i chętnej tylko na niego dziewicy, żadnego femdomu nie uświadczymy. Za to jest duży nacisk na pokazanie kobiecej przyjemności i satysfakcji, zarówno seksualnej jak i w związku.

Luger Code 1951

Mina kolesia po lewo jest reakcją na znalezienie działającego samochodu po nocy spędzonej w lesie. Co wyraża - nie wiem. I tak, wiem, że popsuty format obrazka, ale już mi było wszystko jedno.

Dużo osób myślało, że to będzie cała seria, a nie tylko jeden odcinek specjalny. Ale to tak właśnie miało wyglądać - to zwycięska praca z konkursu Shounen Jump+ na oryginalny scenariusz historii "w duchu Shounen Jumpa" (magazynu oryginalnie publikującego między innymi Naruto, One Piece, Death Note, Hunter x Hunter, Dragon Balla, Gintamę, Jojo's Bizarre Adventure i Rurouni Kenshina), gdzie akceptowano historyjki, które będą mogły się zmieścić właśnie w takim krótkim odcinku. Oczywiście wszystko wygląda i daje wrażenie malutkiego wycinka kolejnego tasiemca, początku czegoś dużo dłuższego. Ale też czegoś bardzo przeciętnego i niewartego uwagi, więc jeśli taka kiepska historyjka wygrała, lękałabym się zapoznawać z innymi pracami. Ta ekranizacja też jest zrobiona byle jak, odwalona zupełnie bez starania. Postacie robią nagle głupie i niepasujące miny jak w Higurashi, ale tam przynajmniej reżyseria i udźwiękowienie były świetne - tutaj nie ma nic. Dostajemy opowieść o długiej wojnie ludzi i wilkołaków, oczywiście w formie gadania i oglądamy jak grupa ludzkich żołnierzy transportuje schwytaną wilkołaczycę do bazy, żeby ciamajdowaty naukowiec mógł ją wykorzystać do rozszyfrowania języka jej pobratymców - tytułowego Luger Code. Oczywiście wilkołaczyca jest śliczną dziewczynką z uszkami i ogonkiem, oczywiście, że jest przez tych okrutnych ludzi szarpana i kopana i oczywiście, że dostajemy całe mnóstwo trupów, ale nikogo, kogo byśmy poznali i się jego śmiercią przejęli. Oglądanie tego było stratą czasu, kontynuowanie takiej historyjki też by nią było.

Koi Sento

A tu dowód na to, że da się opowiedzieć coś przyjemnego w jednym odcinku! Odległa przyszłość, stolica Japonii jest teraz w Narze, gdzie z wycieczką przyjeżdża Shinichi - spotka tu sporo jeleni i miłość! Tak, jeśli mnie znacie, to wiecie, że omijam romanse z daleka i często nawet takie wątki mnie irytują - dlatego Koi Sento było dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem! Oczywiście duża w tym zaleta zwięzłości, ale i graficznie byłam zachwycona. Śliczne tła przedstawiające miasto łączące przeszłość z nowoczesnością, połączono tu z animowanymi komputerowo postaciami i zwierzętami. Ale tę animację wykonano tak porządnie, że prawie w ogóle nie wygląda nienaturalnie - miałam w ogóle duży problem ze zorientowaniem się, czy to faktycznie CG. Nie jest to wprawdzie poziom Expelled from Paradise, ale pomaga, że większość postaci ma bardzo pasujące do tej techniki projekty. Więc, oczywiście, najsłabiej wypada główna para zwykłych nastolatków - ale to nadal jest bardzo wysoki poziom!

Tawawa on Monday

Jest na Twitterze taki koleś, który co poniedziałek wrzuca na Twittera rysunek dziewczyny z wielkimi piersiami, utrzymany w niebieskiej tonacji kolorystycznej. Rysunki układają się w proste historyjki obyczajowe z wieloma niedopowiedzeniami, więc format czterominutowych odcinków wydawał się idealny. I rzeczywiście, Poniedziałkowa Tawawa to miła i przyjemna seria, sprawiająca, że poniedziałek w korpo jest troszeczkę lepszy. Oczywiście nie tak dobry jak u faceta, który podróżuje do pracy plotkując z cycatą licealistką w pociągu, ale być może my też kiedyś znajdziemy sobie taką, kto wie!
Anime było emitowane na Youtubie i wywołało małą kontrowersję, gdy pierwszy odcinek usunięto. W zasadzie nikt nie wie dlaczego, bo Tawawy nigdy nie były wprost nieprzyzwoite, a najbardziej sugestywny odcinek pojawił się dopiero jako dodatek do wydania Blu-ray. No ale nie od dziś wiadomo, że moderacja Youtuba jest beznadziejna.

Soredemo Sekai wa Utsukushii

Kolejna seria, którą kiedyś zaczęłam i dopiero teraz znalazłam czas, żeby skończyć. To shoujo romansidło o Nike, księżniczce z małego i mistycznego państewka (które okazuje się być totalną Japonią z okresu Edo, ale dla niepoznaki ubierają się tam nie w kimona, a bardziej po chińsku), która wychodzi za mąż za Liviusa, cesarza wielkiego imperium, tylko dlatego, żeby mógł zobaczyć jej magiczne moce sprowadzania deszczu, bo jest krnąbrnym dzieciakiem. W animo podobno zmniejszyli różnicę wieku z czterech do dwóch lat, ale u dzieci dwa lata to nadal długo. Dlatego Livi jest dużo mniejszy od swojej wybranki i kompensuje mocno władczym i aroganckim zachowaniem. Niby prowadził wojny, urządzał egzekucje i wygnania, ale, naturalnie, główną bohaterkę tylko wtrącił do więzienia na chwilkę i szybko się z nią zaprzyjaźnił, a potem zakochał.
Oczywiście to shoujo romans, więc jest cała masa szybko rozwiązywanej dramy. A to przywódcy religijni nie zgadzają się na małżeństwo, a to przybywa zakochana w Liviusie dziewczynka, a to Nike próbuje poderwać ładny pan, i tak dalej, i tak dalej. Naturalnie nic nie zatrzyma Prawdziwej Miłości na długo, ale fajnie też, że oboje muszą się napracować, nawet jeśli wyciągają swoje supermoce do tego.
Bardzo mi się podobało udźwiękowienie - chociaż zdaję sobie sprawę, że muzyka mogła momentami wydawać się zbyt epicka lub zbyt wzruszająca, zwłaszcza, gdy po raz kolejny przedstawiano nam lekki deszczyk jako coś niesamowitego. Ale co tam, ja lubię. Głosy też świetne, z chęcią słuchałam Reny Maedy grającej Nike. Niestety, mimo bycia staruchą w moim wieku, ma na koncie niewiele ról, a to właściwie jedyna interesująca. Liviusa gra Nobunaga Shimazaki, który wcześniej gdzieś mi się tam przewijał, ale z niczym nie kojarzył - w roli bucowatego dzieciaka z problemami sprawdził się bombowo. Bandy dopełnia Tomokazu Sugita jako lokaj i Sakurai Takahiro jako wujek w późniejszych odcinkach - tak, nawet Takahiro tym razem mi nie przeszkadzał, a wręcz przeciwnie! Trochę szkoda tylko, że Daisuke Namikawa znów był tym złym i to jeszcze bardzo mało się odzywającym. No ale nie można mieć wszystkiego.
Na takie anime muszę mieć odpowiedni nastrój, ale gdy go miałam to oglądałam z przyjemnością i zostały we mnie bardzo pozytywne wrażenia - choć nie na tyle, żeby poszukiwać mangowego dalszego ciągu.

STARE NEWSY

Ogłoszono rankingi sprzedaży płyt z anime za cały 2016 rok. Z blurejów najlepiej sprzedawało się Love Live i kinówka Girls und Panzer, z DVD - Osomatsu-san. Ponieważ Love Live jest atrakcyjne dla obu płci, śmiem traktować to jako dowód, że fanki coraz bardziej rosną w siłę (co udowodniła też zatrważająca sprzedaż Jurków na lodzie), więc możemy spodziewać się jeszcze większej ilości tytułów dla bab w przyszłości. Pojawił się też ranking seiyuu, gdzie około dwustu ich samych wypytano kogo najbardziej szanują. Wygrał go Kouichi Yamadera, którym pozachwycałam się tutaj, ale już na przykład głosu zajmującej drugie miejsce Masako Nozawy, najbardziej znanej jako Son Goku i jego krewni, nie lubię. Za to na trzecim miejscu mój inny ulubieniec, Keiji Fujiwara! Z kolei przyjaciół z imperialistycznej Ameryki najbardziej zelektryzował news o Anime Strike - nowej usłudze Amazona, gdzie do ich normalnego serwisu streamingowego trzeba dopłacić pięć dolców i można cieszyć się anime, w tym zlicencjonowanymi na wyłączność noitaminAmi, takimi jak tegosezonowe Onihei i Scum's Wish. Oczywiście Amazona w Polsce nie ma, więc nam pozostaje piractwo i degeneracja.
CZARODZIEJKA Z KSIĘŻYCA! Z okazji dwudziestej piątej rocznicy zapowiedziano crossovery z Monster Hunterem i My Melody, a także nowy sezon serii Crystal i brzydko upscale'owane blureje starego anime. Kontynuacji doczeka się też Aikatsu Stars (w szkole na statku!), a szósta seria Natsume Yuujinchou będzie emitowana już od wiosny. Nawet Yuuki Yuna będzie mieć na jesieni drugą serię, najpierw wyświetlaną jako filmy w japońskich kinach. Z kolei Hoozuki no Reitetsu w marcu doczeka się nowego OAD, a Isobe Isobee nowej serii internetowej, ale jeszcze nie wiadomo, kiedy. Pojawiło się też trochę informacji na temat drugiej kinówki Overlorda. Zapowiedzi mangowe o których czytam na Nyuu Mandze ostatnio średnio mnie grzeją, na szczęście dla portfela, poza elektryzującą wiadomością o omnibusowym wydaniu Dragon Halfa - dotychczas dostępna tylko w wersji pirackiej manga to pierwowzór niesamowicie kiedyś popularnej OAV, bardzo się cieszę, że wreszcie będę mogła mieć to na półce!
Ten słynny Masaaki Yuasa robi nowy film na podstawie prac kolesia od Uchouten Kazoku i Tatami Galaxy i materiały promocyjne mocno to drugie przypominają. Ogłoszono ostatnio obsadę głosową i zgadza się ona z wymaganą przez konstytucję normą "Kana Hanazawa w każdym anime", więc chyba jest dobrze. Ogłoszono nominancje do tych słynnych Oscarów i wszyscy mangowcy płaczą, że olano Your Name Shinkaia, ale tymczasem dostał się The Red Turtle, koprodukcja francusko-belgijsko-japońska z udziałem Studia Ghibli. Oczywiście do kategorii animacji, żeby trzymać te durne bajki dla dzieci z dala od tak poważnych filmów jak ten o facecie co tańczy i śpiewa czy coś. Innym z nominowanych filmów jest moja ukochana Vaiana, a z kolei Kubo i Dwie Struny zrobiły białasy, ale jest mocno oparty na japońskiej kulturze i to tej jej dobrej części, bez idolshitu.
Ogłoszono oficjalny ranking najlepszych waifu z serii gier Final Fantasy, na podstawie ankiety przeprowadzonej wśród dwustu japońskich studentów płci męskiej. Na pierwszym miejscu Lightning, za to Fujin nieobecna, więc kolejny dowód na to, że Japończycy nie mają gustu. Tekken 7 wreszcie wychodzi na konsole w czerwcu! Ciekawe, czy i tym razem ktoś z Mishimów zginie, pora na Larsa, pls wrzućcie go do wulkanu! Roster Musou Stars zaczyna wyglądać lepiej - i tak zamierzałam w to grać, bo musou, ale teraz mam kim, gdy zapowiedziano Lu Bu! Pojawiły się też trailery Rio i Nobunyagi, więc fajnie jest. Pojawił się trailer anime adaptacji Kenka Banchou Otome - symulatora randek dla dziewczyn, w którym bohaterka zastępuje swojego brata bliźniaka w szkole dla łobuzów. Będą romantyczne solówy za śmietnikiem po lekcjach!
Japoński premier chce poluzować trochę restrykcyjne prawa dotyczące imigracji, bo wreszcie zaczyna staruszkom brakować rąk do pracy. Zapewne chodzi o robotników z Filipin czy Tajwanu, ale kto wie, występujcie o wizy już dziś! Jeśli jednak myślicie, ze Japonia jest fajna to się mylicie - jakieś moralne ciotki klotki zmusiły Kirin Beer do zdjęcia reklamy owocowego piwa animowanej przez studio Trigger - w reklamie pijący są pełnoletni, ale co jak dzieci zobaczą i zechcą naśladować!!111 Kulturę idolkową zawsze będę hejcić, zwłaszcza gdy idolka się zestarzeje, wepchnie do idolstwa swoje małe dziecko, zrobią o nim program, podadzą bzdurną informację i dziecko nie pójdzie do przedszkola. Likwidować idolki, nie piwo!

KÓŁECZKO WZAJEMNEJ ADORACJI

Frydzia już prawie skończyła swoją serię notek podsumowującą historię mangowego rynku w Polsce - całość znajdziecie pod tym tagiem, polecam się zapoznać, bo dobre rzeczy tam! Na Półce z Kulturą recenzja pierwszego tomu Do Adolfów of Waneko, druga recenzja na M jak Manga. Trochę szkoda, że okładkę tak skopali - wprawdzie na żywo prezentuje się lepiej, ale nadal większość mangowców chyba zamawia online, a nie maca po warszawskich sklepach - a szkoda, bo naprawdę warto! Na Drugged by Movies fajny poradniczek jak polować na filmy klasy Z, ja wprawdzie nie poluję, ale może komuś się przyda. To samo jeśli czytacie po angielsku i lubicie light novel - spis miejsc, gdzie można je kupić może się Wam przydać. Jeśli natomiast chcecie się trochę dobić, polecam te dwa teksty o japońskich więzieniach i aresztach: jeden, drugi i uważajcie na siebie gdy tam pojedziecie! A dla fanów oldskulu - tłumaczenie krótkiego wywiadu z 1995 roku, gdzie Hayao Miyazaki odpowiada na pytania na temat teledysku "On Your Mark". Być może to wcale nie była anielica!

POWIĄZANE

0 komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.