środa, 22 listopada 2017

Codwutygodniowy Biuletyn Kulturowy #19

Tak naprawdę niniejszy Biuletyn powinien mieć numerek gdzieś około 23 - mniej więcej tyle z nich zaczęłam, ale nigdy nie skończyłam pisać. Nie będę się jednak bawić w sztuczne nabijanie cyferek, za to zrobię Biuletyn - potwora Frankensteina, z łatkami i kawałkami nigdy niepublikowanych, za to nadal ważnych dla mnie wniosków i spostrzeżeń. Niektóre są tak vintage, że mają aż rok. A następny już będzie świeży. Obiecuję.

Dr. Slump 21-25

Kiedy JPF kilkanaście lat temu zabierał się za wydawanie Slumpa, z jakiegoś powodu zdecydowano, że będą publikować serię jako połówki standardowych tomików. To sprawia, że tomiki są bardzo tanie, więc jeśli idę do sklepu komiksowego i chcę na przykład dopchnąć rachunek do okrągłej sumy, biorę po prostu kilka Slumpów. Mylił się będzie jednak ten, kto pomyśli, że ta manga jest jedynie zapychaczem, bo absolutnie uwielbiam Aralkę i rzucam się zawsze najpierw na nią - trochę dlatego muszę tak sztucznie dawkować. Oczywiście seria ma swoje problemy: powstała w latach 80., więc nawiązuje do ówczesnej popkultury, zawiera rasistowskie, seksistowskie i klasistowskie stereotypy, oraz opiera się na japońskiej kulturze. Ale, szczerze - nie obchodzi mnie to (poza kolejnym wpisem na mojej liście "karykaturalnych Chińczyków w mandze"), bo bawię się świetnie gdy Jurasa odwiedza krewny z wiochy, Aralka leci w kosmos, na jeden rozdział wszyscy zostają baletnicami i, generalnie, wacky shit. Uwielbiam tę serię, dużo lepsza niż Dragon Ball.

Witchpub

Moim największym problemem z komiksami Małgorzaty "Slo" Szymańskiej jest to, że jeszcze żadnej serii nie skończyła, a to już chyba jej czwarta. Zdaję sobie sprawę, że to nie zawsze była jej wina i że Pobite Gary po prostu wymagają czasu i zawsze stawiam jakość nad szybkością, ale no, Blaisa mi trochę szkoda. Dlatego moje ulubione komiksy Slo to te krótkie formy które dwa razy wrzuciła do magazynu Profanum, bo są zamkniętymi całościami. Wyżaliłam się, to teraz może dobre rzeczy, bo przecież kupiłam Witchpub dlatego, że go lubię. Sam zeszyt jest bardzo cienki, nie ma nawet trzydziestu stron i zawiera jedną z przedstawieniem postaci, dwie z obrazkami i nawet jedną ze szkicami (to co lubię najbardziej!), a historia bardzo zyskuje gdy przeczyta się cały pierwszy rozdział za jednym zamachem - w formacie internetowym trochę się pogubiłam ostatnio. Zamówiłam wersję z kubkiem bo Gindie ma fajne kubki, a przysłano mi też przez pomyłkę plakat i pięć przypinek, saport odpowiedział, że mogę je uznać za gratisy, więc jej, zyski. Komiks można czytać w internetach za darmo, o tutaj, ja po prostu wolę komiksy na papierze, a i płacić za to co mi się już spodobało lubię.

Gravity Falls

MORE LIKE GRAVITY FAILS HAHAHA OH WOW ten żarcioch nigdy mi się nie znudzi. Kiedyś skacząc po kanałach telewizyjnych u kogoś mąż trafił genialny odcinek w którym Mabel otrzymuje Waddlesa i mnie zawołał, że O ŚWINKA!, serial jakiś czas temu się definitywnie skończył, a gdy zapytałam męża czy chce wspólnie oglądać, odpowiedział, że czemu nie!
Nie chciałam pisać pełnej notki o Disk Wars Avengers bo to niszowa Rzecz Tylko Dla Mnie, natomiast o tej kreskówce nie chcę, bo już wszystko zostało powiedziane, przeanalizowane i od jakichś pięciu minut oglądam tag na Tumblerze i już mnie zbiera na wymioty, fandom tej bajki jest odpychający - ale fandomy generalnie tak mają, więc liczę, że jeszcze coś ładnego wyłowię. Te wszystkie Zagadki i Konspiracje były mocno przereklamowane, ale może myślę tak dlatego, że miałam luksus obejrzenia całości wtedy kiedy chciałam, a nie że Disnej Szanel łaskawie emituje następny odcinek za pół roku, a ludzie piszą epopeje na podstawie trollerskiego "wycieku" bo twórcy to takie śmieszki. Telewizja była błędem.
Za to było mnóstwo śmieciowego, internetowego memehumoru, który uwielbiam, dostałam też sporo uroczych stworzonek - spodziewałam się słodkiej świnki, ale nic nie przygotowało mnie na kochaną kózkę, ani kochanego starszego pana, ani kochanego i zdziecinniałego grubasa. Teraz oglądam jeszcze raz i łapę screenshoty (na co mąż by mi nie pozwolił, bo mam tendencję do łapania każdego ujęcia), bo wprawdzie styl rysunku jest dość przeciętny, ale tła i kolorystyka jakoś tak zrobiono przyjemnie, że będą dobre tapety. 

Resident Evil: Code Veronica X

Nie, nie-he-he, nie zaczęłam nagle grać w tak trudne i zaawansowane gry, po prostu chcę tu sobie wynotować wrażenia z tej niezwykle skomplikowanej fabuły i mitologii Residentów. Mój ulubiony sposób poznawania gier to oglądanie jak ktoś o dużo lepszych umiejętnościach je przechodzi - ale musi to być ktoś obok mnie, przeważnie mąż, żeby było interaktywnie. Na tyle, że mogę czasem pomóc, rozwiązując zagadkę, przypominając o kupieniu rakietnicy i streszczając znalezione notatki, których jemu nie chciało się czytać.
Code Veronica X oglądałam przechodzone przez znajomego na imprezie, już wcześniej udało mu się skończyć grę poniżej trzech godzin ze stopniem A, za co do new game + dostaje się rakietnicę z nieskończoną ilością rakiet. Co wcale nie jest taki super, nadal trzeba pamiętać żeby pozostawić ją drugiej postaci. Podobno Code Veronica jest trochę zapomniane, a szkoda, bo to bardzo interesująca historia o tym jak Claire Redfield szuka Chrisa, a w połowie okazuje się, że wystarczyło puścić maila Leonowi, bo on cały czas miał z Chrisem kontakt. Dostajemy też mocno dysfunkcyjną rodzinę, irytującego nastolatka oraz pierwsze pojawienie się Weskera od czasu jego domniemanej śmierci w jedynce. dlatego zaznaczam, że oglądałam wersję z X, bowiem w niej jest go trochę więcej, co wypada bardzo zabawnie przy konfrontacji z Alexią - w oryginale go slapnęła przez całe pomieszczenie i uciekł, tutaj poskakał trochę po ścianach, zauważył Chrisa i powiedział, że "zostawi ją swojemu najlepszemu człowiekowi". I też uciekł.
Gra jest megazabawna, ale też i straszna, zwłaszcza przez tę typowo Residentową nieruchomą kamerę (prawie - w tej części czasem się trochę rusza, ale nadal nie można jej samemu kontrolować). Serio bałabym się, gdyby nie wesoła gromadka śmieszków z którą to oglądałam - trzeba było ich uciszać, bo dialogi nie mają podpisów, za to nawet muzyka często je zagłusza.

Sushi Police

Japończycy nie umieją w ironię (i całe szczęście), a do niedawna myślałam, że w satyrę też nie. Tymczasem dostałam świetną odtrutkę na wielowiekowy japoński nacjonalizm, tak przecież często obecny również w anime. "Sushi Police" to pojęcie wymyślone przez Washington Post jedenaście lat temu, gdy ówczesny minister agrokultury przybył do Kolorado i oburzył się, że w restauracji sushi, do której poszedł, serwowali również dania koreańskie. Zaproponował wtedy ustanowienie jakiejś formy kontroli i certyfikatów dla "autentycznie japońskich" restauracji z sushi. Plan nie wypalił, a następnego roku minister popełnił samobójstwo po serii oskarżeń o defraudację publicznych pieniędzy.
Nie wiem, czemu to anime zrobiono dopiero dekadę później, ale cieszę się, że zupełnie zignorowano postać tamtego ministra (w końcu naśmiewanie się ze zmarłego byłoby niesmaczne, nawet jeśli faktycznie przepuścił tę kasę na gejsze), zamiast tego Policją Sushi dowodzi potomek japońskich imigrantów do Brazylii - bardzo pasujące, że to akurat Dekasegi, którzy nie czują się i nie są traktowani jako pełnoprawni Japończycy, muszą więc udowadniać, że są bardziej Japońscy niż ktoś, kto mieszka tam od pokoleń.
Kreskówka jest w pełnym CG, nie próbującym udawać rysowanej animacji. Projekty postaci są karykaturalne, jak w tych satyrycznych politycznych rysunkach, więc możliwe, że jednak z kogoś znanego się naśmiewają, tylko zupełnie tego nie wyłapałam. Za to bardzo łatwo wyłapać stereotypy kulturowo-rasowe, których w tej serii pełno. Pierwsze kilka odcinków ma tę samą formułę: trójosobowy oddział Sushi Police, składający się z grubasa rozmawiającego z sushi, androida i chudego urzędasa, podróżuje po świecie, niszcząc restauracje sushi odstające choć trochę od japońskiej tradycji. Potem oczywiście okazuje się, że za wszystkim stoi większa, polityczna konspiracja i wszyscy muszą zweryfikować wartości i odnaleźć siebie. Napisy końcowe zawierają krótkie informacje edukujące o sushi!

Trigun

Według mojego MALa oglądanie tej serii zajęło mi aż pięć lat. Na szczęście pierwsze odcinki to epizodyczna, głupawa komedyjka, więc niewiele straciłam. Tyle tylko, że później, kiedy postaci z tych odcinków oglądały straszne wiadomości w telewizji, nie rozpoznałam wszystkich - poza Neonem, bo się świeci i bo przemawia głosem Unshou Ishizuki (stary Joseph Joestar - Jojo's Bizarre Adventure, Mr. Satan - Dragon Ball Super). Potem robi się coraz ciężej i ciężej, a wygłupów coraz mniej, jednak nigdy do końca nie ustają - główny bohater cierpi tak dużo, że po prostu musi jakoś odstresować siebie i innych. Trochę pomaga mu w tym absolutny brak wstydu i poczucia godności, jest też nieludzko wytrzymały i doskonale strzela.
Świat przedstawiony bardzo dobrze zarysowano, ale nie podoba mi się - to nieprzyjazna człowiekowi, pustynna planeta, gdzie ciężko przetrwać, a co dopiero być szczęśliwym. To taki Dziki Zachód, ale we wszystkie kierunki, wschodni i południowy też. Dzięki temu mamy fantastyczne sceny, gdy zaczyna być mrocznie i wstrząsająco, ale nadal w ciągu dnia w pełnym słońcu. Oczywiście słońce wzmacnia cień, ale naprawdę ciężko zrobić niepokojącym ślicznego chłopca w płaszczu z czaszką i kolcami, jedzącego hot doga na ławeczce, a im się udało.
Dużo przykrej i nieprzyjemnej zawartości, dużo też szalonego humoru. Lubię takie mieszanki.

Seitokai no Ichizon Lv. 2

Mam spory sentyment do pierwszego Ichizona. Jesień 2009 roku była pierwszym sezonem, gdy oglądałam na bieżąco anime. Czekałam na adaptację Kobato. Clampa i, przy okazji, rzuciłam też okiem na tę nową, podobno zabawną komedię, Seitokai no Ichizon. Wtedy oczywiście nie miałam pojęcia o sezonach, "na bieżąco" w erze szalonej konkurencji i umierania grup fansubowych to też trochę określenie na wyrost, ale co tam!
Gust z czasem się zmienia, więc nie mam ochoty dziś do tego wracać, boję się, że może się okazać już nie takie śmieszne. Bo na pewno nie jest już tak ładne, gdy porównuję screenshoty. Z biegiem lat zdecydowałam, że oglądam haremówki tylko wtedy, gdy dziewczyny mi się podobają, inaczej nie ma po co - dla tego Ichizona zrobiłam wyjątek w imię dawnych czasów i trochę żałuję straconego czasu. 

KÓŁECZKO WZAJEMNEJ ADORACJI

Tak, newsów nie będzie, no bo bez przesady - reklamę Pepsi z Jude Lawem z zeszłego roku nawet zdążyli zdjąć z Youtuba, a zapowiedziane w czerwcu anime z Pikotaro już wyemitowano.
Za to dobre blognotki i interesujące teksty nie starzeją się nigdy! Do takich należy ta już pięcioletnia, ale nadal interesująca lista słów zakazanych w japońskiej telewizji. Albo tamten tekst o tym, jak Yuri on Ice totalnie ssie i Dokyuusei jest dużo lepsze - przynajmniej w kwestii reprezentacji GLBT+. chcecie recenzję ślicznej figurki z dobrymi zdjęciami? Proszę. Stuprocentowo prawdziwy tekst o wyższości komiksów nad wszystkim innym? Tutaj.
Może interesuje Was japońska kultura? Takim osobom polecam ten tekst o bezdomności w Japonii, oraz ten o tym, dlaczego nawet japońscy nauczyciele angielskiego nie znają poprawnego angielskiego. Bardzo interesujący i wypełniony ładnymi zdjęciami jest ten o podstawach shinto, a z kolei ten o tym, że Japonia jest niedobra dla matek z małymi dziećmi bardzo smuci. Tutaj jest coś o tanuki, czyli takich japońskich zwierzątkach, a tutaj o kulturowym zjawisku dorosłych wywalających kasę na zabawki dla dzieci - istnieje w japońskim ładne określenie na mnie, a to dopiero! Wreszcie - tekst myszy o prostytucji w historycznej Japonii i tekst Artemis o usługach okołoseksualnych w dwudziestowiecznej Japonii. Uff, dużo tej kultury.
Dawno temu, w okolicy Walentynek, Animaniaczki opublikowały listę polecanych romansideł (zarówno animowanych jak i mangowych), a Crunchyroll - listę top 10 anime o tej tematyce. Jeśli już przy listach jesteśmy, to tutaj taka z webtoonami - ja się jeszcze za nie nie zabrałam, ale wyglądają interesująco z opisu. A tutaj taka z krótkometrażowymi anime - większość z nich widziałam i może nie wszystkie są dla każdego, ale polecam choćby danie im szansy. Uwielbiam krótkometrażówki. Wreszcie tutaj lista pisarzy, którzy nienawidzą ekranizacji swoich książek i dlaczego. A, jeszcze - jeśli szukacie dobrego anime, to sprawdźcie, czy widzieliście już wszystko z tej listy filmów, które zostały nagrodzone.

POWIĄZANE

0 komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.