piątek, 2 marca 2018

Lucky Star

Dotychczas nie oglądałam żadnego anime ponownie, zawsze szkoda mi było czasu. Może scenę czy kilka, żeby sobie przypomnieć, ale tak to nawet Teekyuu nigdy nie obejrzałam w całości i kolejności ponownie, czasem tylko jakiś odcinek czy pięć włączę.
Dla Lucky Stara zrobiłam wyjątek, być może pierwszy z wielu. Powodów również jest wiele. Po pierwsze, LS był w swoich czasach anime kultowym, jednym z niewielu kultowych które w ogóle kiedykolwiek obejrzałam. Kultowość zazwyczaj mnie albo onieśmiela albo zwyczajnie zniechęca. Po drugie, pamiętałam głównie to, że kiedyś mi się podobało, ale też że humor polegał głównie na nawiązaniach - a jeśli mnie znacie to wiecie już zapewne, że nawiązań nie lubię. Jak to więc było możliwe? Zapragnęłam rozwiązać te zagadkę. Kolejnym powodem było po prostu znalezienie torrenta w dobrej jakości. W dawnych czasach nie było to takie łatwe, a teraz, gdy kompulsywnie łapię miliony screenshotow jest to dla mnie wręcz niezbędne. Pamiętałam też jeszcze, że jest tu wiele leworęcznych postaci, a ja na leworęczność jestem mocno wyczulona. No i te nawiązania, pomyślałam, ciekawe czy jeszcze rozpoznam te stare do ówczesnych rzeczy, a i może coś nowego wypatrzę!
Bezpośrednim impulsem, takim moim Gawriło Principem, była chęć nauczenia się robienia notatek. Pewien bloger, którego czasem czytuję, publikuje swoje notatki za każdym razem gdy na ANN ukazuje się jego recenzja. Zazwyczaj są to rzeczy, których nie znam, bo ANN pisze albo o anime które były właśnie emitowane, albo o nowych wydaniach Blu-Ray/DVD - których i tak nie kupię, bo import kosztowałby miliony monet, a odtwarzacz z odpowiednim regionem kolejne miliony. Zdecydowałam więc, że poczytam jego notatki i recenzję z czegoś, co już znam, ale okazało się, że mało pamiętam i tak dalej, patrz poprzedni akapit.
Ponowne obejrzenie raz widzianej serii było ciekawym doświadczeniem. Trochę już rozumiem ludzi, którzy robią to regularnie. Mało pamiętam, ale wiem, czego się spodziewać, daje mi to więc komfort i pozwala skoncentrować się na szczegółach, których kiedyś nie zauważyłam. Takie chociażby malowane tła - jest ich w tej serii tylko kilka, szkoła, domy bohaterek, stacja kolejowa i tak dalej - ale są bardzo przyjemnymi akwarelami w dokładnie takiej estetyce jaką lubię. Kiedyś nie łapałam tylu screenshotów: z wtedy mam ich 223, teraz 1780. Nie zwracałam uwagi na klatki animacji pomiędzy kluczowymi, nie skakałam w poszukiwaniu interesujących ekspresji i ładnych ujęć. Teraz już jestem przygotowana na moment gdy skończą mi się screeny z Yuyushiki do Biuletynów i będę je musiała czymś zastąpić. Chociaż też jeszcze możliwe, że wybiorę wtedy jakieś inne anime.
Jest prawdą, że pierwsze cztery odcinki Lucky Stara są najsłabsze i najnudniejsze. Potem Yutakę "Yamakana" Yamamoto wywalono i przekazano reżyserię w ręce kogoś bardziej kompetentnego - ale to nadal adaptacja tego samego materiału, więc daleka jestem od przekonywania, że warto wytrwać do piątego. Dalej jest dokładnie to samo, tylko lepiej podane. Z tą świadomością, polecam odcinek szósty, mój ulubiony. Jest tam wszystko, co dobre i czyniące Lucky Stara wyjątkowym. Jest i TIMOTEI TIMOTEI, i ta słynna parodia Initiala D, i siostry Hiiragi rozmawiające o menstruacji, i melancholijna Tsukasa, i wreszcie Akira Kogami pokazująca widzom faka.
No właśnie, wygłupy Akiry i jej asystenta czynią Lucky Channel najlepszym i najzabawniejszym segmentem. Warto przemęczyć się z grupą Konaty gadającą o nudach, żeby zarazić się niesamowitą, udawaną energią, a potem cynizmem Akiry i zobaczyć, jak Minoru z dręczonego niewolnika staje się mężczyzną. Teoretycznie miał to być dodatek, takie obgadanie szczegółów odcinka w studiu oraz przedstawienie głównych bohaterek wcześniejszej części odcinka, ale interesujące i mające świetną chemię osobowości prowadzących tworzą z tej części prawdziwy unikat.
Nie lubię Konaty. Jest cały czas niepoważna i stara się z całych sił przyrównywać wszystko do anime lub gier. Przy czym jest "dobra w sporcie" bo tak, nic nie ćwicząc i będąc najmniejszą z dziewczyn, a jej oceny są słabe bo jest "zdolna ale leniwa" i wystarczy jej jedna noc nauki, żeby opanować materiał z pół roku na akceptowalnym poziomie. To nie jest postać, to jest wzór "małej dziewczynki", jaką są w duchu wszyscy trzydziestoletni, zgorzkniali prawiczkowie z 4chana. Idealny self-insert. Konata jest złośliwa, stara się produkować fanserwis zarówno własnym ciałem jak i ciałami koleżanek, a gdy rozmowa przez zbyt długi czas nie jest o grach lub anime, stara się ją do nich sprowadzić, bo przecież nic innego nie zna.
Mniej więcej w połowie serii obsada rozszerza się o więcej dziewczyn. Niektóre z nich również są otaku, na przykład rysująca sprośne komiksy (czasem o koleżankach z klasy), Hiyori Tamura, czy Amerykanka z wymiany, Patricia Martin. W odróżnieniu jednak od Konaty, mają wady: Hiyori bezustannie zżera poczucie winy, że shipuje dwie koleżanki z klasy, a Patricia, jak to stereotypowy Amerykanin, nie jest zbyt mądra, za to pełna entuzjazmu. W ogóle wszystkie bohaterki tej serii (i obaj bohaterowie) dają się opisać jednym zdaniem - ale od lekkiej obyczajówki nie wymagam więcej. Czasem tylko jest tu jakaś spokojniejsza chwila refleksji, dająca złudzenie, że był potencjał na coś głębszego. Być może zabrakło dobrego materiału, z którego mogłoby się to urodzić. A może to tylko przypadek i moja nadinterpretacja.
Nawiązania, prawdziwe marki i product placement są lekkim powiewem świeżości po tych wszystkich anime z czerwonowłosą Miku Hatsune i WcDonaldsem. Oczywiście są to wszystko rzeczy do których producent ma prawa, co, w połączeniu z eksponowaniem a nawet zbliżeniami na okładki prowadzi do reklamy tak subtelnej jak w polskich serialach. Z drugiej strony, wiele rzeczy, do których nie mieli praw, jak Gundamy, zostało wypipczonych w dialogach i zamozajkowanych na obrazkach. Dlatego, dla bezpieczeństwa, Konata jest ogromną fanką Haruhi Suzumiyi (dzieli z nią zresztą nawet aktorkę głosową), a Kagami - Full Metal Panic! - obie to serie light novel adaptowane na anime właśnie przez KyoAni, więc można pokazać jak dużo się chce. Prowadzi to też czasem do kreatywniejszych nawiązań niż EJ HARUHI ISTNIEJE - choćby Kagami odkrywającą hardkorowe, gejowskie pornokomiksy o bohaterach ulubionej serii.
Lucky Star to mocno kapsuła czasu, pokazująca jak wyglądało bycie otaku w pierwszej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku. Oczywiście to nie dokument ani nawet przekrój, ma zerową wartość historyczną - jeśli ktoś nowy w anime miałby dziś go oglądać to chyba tylko żeby sprawdzić czym kiedyś ekscytowali się dzisiejsi trzydziestolatkowie. Przy czym nie trzeba do tego oglądać całej serii, można kilka odcinków, bo wszystko jest epizodyczne.

POWIĄZANE

0 komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.