sobota, 29 grudnia 2012

Ponad siedem tysięcy znaków butthurtu nad Arcana Famiglia

Kolejne podejście do reverse haremu. Znów okazuje się, że gatunek obsysa, albo po prostu adaptacje dating simów nie wychodzą. Ale w odróżnieniu od Utapri, w te grę nie chciałoby mi się nawet grać.



Fabuła

Na niewielkiej, włoskiej wysepce Regalo, gdzieś na przełomie XIX i XX wieku, rządzi grupa mafijna Arcana Famiglia. Jej członkowie zawierają kontrakty z kartami tarota, co daje im supermoce.
  


W pierwszym odcinku Mondo, główny przywódca grupy, zapowiada Arcana Duelo, turniej walki wszystkich, którzy zawarli kontrakt. Zwycięzca stanie się jego następcą, zostanie spełnione jego jedno życzenie i otrzyma za żonę córkę Mondo, Félicitę. W ostatnim odcinku doczekujemy się wreszcie tych walk. Wszystko pomiędzy to tak naprawdę jeden wielki filler.
 

Oczywiście ta mafia nie ma nic wspólnego z przestępstwem - chroni mieszkańców i pomaga im, jest takim lokalnym rządem i policją. Mimo, że członkowie korzystają z mieczy, pistoletów, a nawet wyrzutni rakiet, nikomu nie dzieje się poważna krzywda, nie widać ani kropli krwi, nikt nie umiera. Najbardziej jaskrawym przykładem jest osoba, która zawarła kontrakt z kartą Śmierć - jej moce Boga Śmierci polegają na tym, że usypiają ofiary. Niestety, to wszystko sprawia, że to, co miało być dramatyczne, traci na wartości. Ciężko przejąć się eksperymentami na dzieciach, gdy widzimy tylko efekty: trzech zadowolonych z życia, atrakcyjnych facetów z cool mocami. Nie wiem, czy to problem z narracją, gdy bohaterowie mówią, że ten to potwór, zamiast to pokazać, czy celowo nawet ten straszny człowiek miał być pokazany sympatycznie.

Gdy już jesteśmy przy gadaniu - bohaterowie mówią bardzo dużo, ale nigdy wtedy gdy trzeba. Wolą, aby osoba, o którą się troszczą chodziła zmartwiona, niż wyjaśnić. Ale już bardzo na siłę objaśniają sobie nawzajem swoje moce i strukturę organizacji. Mam uwierzyć, że jej dobrowolni członkowie nie wiedzą kto ją prowadzi i jaką mocą dysponuje? A nie, nawet nie, oni dobrze wiedzą, że pozostali wiedzą. Dialogi w pierwszych odcinkach wyglądają tak: "Och zrobiłeś to i to, bo masz kontrakt z taką kartą, która daje ci taką moc!", na co druga osoba przytakuje. Taka konstrukcja scenariusza denerwuje i męczy.
 

A gdy już jesteśmy przy narzekaniu - zasady rządzące tym światem nie są jednolite. W sumie zmieniają się jak scenarzystom wygodnie. Niby kontrakt z kartą trzeba zawrzeć samemu w rytuale, który widzimy w retrospekcji - po czym okazuje się, że są osoby, które już się z nim urodziły, albo takie, w które w wyniku eksperymentów na ludziach go wmuszono. Po czym okazuje się, że można mieć kontrakt nawet z dwiema kartami i dramatycznie o tym nie pamiętać. Bo tak. Bo czemu nie.

Postacie

Félicita jest przeciętną Główną Bohaterką. Miała się trochę wyróżniać i być bardziej bojowniczą, nie ustępującą w walce mężczyznom, dziewczyną z charakterem, ale nie bardzo to wyszło. Jest wiecznie zdziwiona nawet oczywistościami, komunikuje się ze światem westchnięciami i pojedynczymi zdaniami. Ma supermoc, która pozwala na zobaczenie, co dana osoba ukrywa w swoim sercu. Brzmi poważnie? Niestety, pierwszy raz zostaje wykorzystane do arcyśmiesznego gagu, gdy Féli odkrywa, że jeden z chłopców chciałby ją zobaczyć w bieliźnie i biedak zostaje ukarany kopem. Myślozbrodnia, wyobrażanie sobie atrakcyjnej dziewczyny w negliżu!
 
No ale nijaka bohaterka to już jakby standard w reverse haremówkach, gdzie chodzi przede wszystkim o fajnych panów. Czy na tym polu jest jednak lepiej?
Dużym problemem jest wyciągnięcie na pierwszy plan tylko dwóch z całej galerii atrakcyjnych chłopaków. I to tych najbardziej typowych - postrzelonego o dobrym serduszku i zimnego, też o dobrym serduszku. Tak, wszyscy są w tej mafii mili, dobrzy i kochający. Bo jeśli ktoś jest niemiły, to tak naprawdę byłby miły, gdyby nie ciężkie przeżycia z przeszłości lub bycie zmuszonym do ukrywania się za maską obojętności. Ach to takie poetyckie, laski lecą na poetyckość, nie?
 
Mamy więc Novę, najbardziej japońskiego gościa na tej włoskiej wysepce (mimo, że tylko matka Félicity jest Japonką, co czyni naszą główną bohaterkę półówką, oczywiście jak zwykle nie wyglądającą na taką). Nova walczy kataną, jest chłodny i zdystansowany - ale przecież to tylko pozory, tak naprawdę lubi kotki i jeszcze się zmieni, nauczy się kochać!
 
Jest i Libertá, który zawarł kontrakt z kartą Głupca. i jest właśnie takim wsiowym głuptaskiem, który chce dobrze, ale wychodzi jak zwykle. To on obrywa kopa za myślenie o głównej bohaterce jak o atrakcyjnej kobiecie, to on wpada na jej cycki. Chłopak stara się ze wszystkich sił odkryć swoją przeszłość, zapanować nad swoją tajemniczą mocą i chronić Félicitę, jednak gra jest niewarta zachodu - jego przeszłość jest sztampowa (i nudna, gdy widzimy retrospekcje kolejny raz), moc nikogo nie krzywdzi, bo gdzieżby, a główna bohaterka najlepiej broni się przecież sama.
 
Najbardziej interesujący są panowie w tle. Tych trzech, na których robiono eksperymenty, ten, który je przeprowadzał, opiekun Liberty, rodzice Félicity. Niestety, jak na złość cała uwaga jest skupiona na tamtych trojgu, więc gdy na chwilę możemy pooglądać Lukę, Dantego albo Debito, mojego osobistego faworyta, seria staje się nawet przyjemna. Oczywiście to też nie są jakieś wybitnie zarysowane, głębokie postaci, ale mile urozmaicają czas. gdyby było ich więcej, zapewne straciliby swój urok. W ogóle odnoszę wrażenie, że seria skupiła się na najmłodszych, nastoletniej trójce, a wszyscy dorośli, a przynajmniej pełnoletni, zostali odsunięci w kąt. Że niby dojrzały facet jest mniej atrakcyjny, niż chłopiec z mieczem? Nie rozumiem tego, naprawdę.

Grafika

Projekty postaci są przeciętne, choć rzuca się w oko, że wszyscy są atrakcyjni. Nawet teoretycznie trochę starsza kobieta, lub rodzice nastolatków - wszyscy są piękni. Może tylko tatuś Félicity wygląda trochę mniej konwencjonalnie, ale to przez to, że jest praktycznie jedynym męskim facetem w serii. Zaskakują trochę dwa kucyki głównej bohaterki, które zazwyczaj noszą tsundere - pod tym względem mamy pewną oryginalność.
 
Bardzo bawił mnie wygląd matki Félicity, Japonki w kimonie o wielkim dekolcie. Tak rozchylonym, że prawdopodobnie zasłaniało piersi tylko dzięki mocnemu klejowi. Pozostałe kobiety chodzą w sukniach, poza główną bohaterką, która woli minispódniczkę połączoną z marynarką, podobną do garniturów, w które ubrani są praktycznie wszyscy mężczyźni. No bo co to za mafia bez garniturów, krawatów i broni!
 
Animacja jest tania - sceny akcji oszczędne, rozmowy statyczne i pełne gadających głów, postaci w tle mają tendencję do zniekształcania się od niestarannego rysunku. Wszystko jest jednak tak skonstruowane, że błędy nie rzucają się w oczy, najwyżej dodają do przeciętności tej serii. No dobra, mnie się rzucały w oczy, bo w całej tej nudzie mogłam się pośmiać z naprawdę głupich min tych fajniejszych osób w tle.

Dźwięki

Tutaj najbardziej widać zmarnowany potencjał. W rolach głównych mamy bowiem Mamiko Noto jako Félicitę i Juna Fukuyamę w roli Liberty. I tak jak zazwyczaj znakomita obsada ratuje przeciętne a nawet słabe serie, tu nawet z tym się nie postarano - pani Noto głównie wzdycha i wypowiada po parę słów egzaltowanym, wysokim głosem, pan Fukuyama z kolei mówi bardzo dużo, ale jakoś przeciętnie wypada.
 
Tej całej przeciętności nie pomagają też Tomokazu Sugita i Kikuko Inoue w tle. Jedyne interesujące i przyjemne głosy mają Dante, którego gra mój ulubiony Jurota Kosugi i Debito, ze swoim irytującym BAMBIIIIINA, grany przez Hiroyukiego Yoshino. To mało, słabo i nadal przeciętnie.
 
Czołówka to przeciętna poprockowa piosenka, do której animacja próbuje nam zaprezentować postaci jako badassów. I chyba jedyny raz w serii pokazuje, jak Luka używa swojej mocy - innego nie pamiętam. Napisom końcowym towarzyszy nawet przyjemny śpiew dwóch głównych postaci męskich. W tle też podobno była jakaś muzyka, ale zupełnie nic nie pamiętam, przepraszam.

Podsumowanie

Mdła, momentami przeciętna, a głównie po prostu słaba seria. Brak tu fabuły, napięcia czy po prostu zabawnych żartów, bohaterowie są niesympatyczni, a z główną bohaterką ciężko się identyfikować. Nawet to, co najważniejsze w haremówkach, czyli uroda postaci otaczających heroinę, jest niedostateczna.
 
Mocno nie polecam. Jeśli nie lubicie takich serii, nie znajdziecie tu nic dla siebie, jeśli lubicie - lepiej drugi raz obejrzeć Utapri. I trzeci. Tak na wszelki wypadek, żeby się nasycić.

POWIĄZANE

0 komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.