niedziela, 25 września 2011

Nyanpire The Animation

Nie lubię wampirów, nie cierpię kotów. Do wszystkich dzieł kultury zawierających te pierwsze podchodzę z najwyższą ostrożnością, te drugie natomiast nienawidzą mnie z wzajemnością i uciekają lub atakują przy każdej możliwej okazji. 

Nie wiem więc, dlaczego zdecydowałam się oglądać anime o kotku-wampirku. Wiem natomiast, że cokolwiek mną wtedy kierowało, było dobre.


Fabuła

Zamiast czołówki, na początku każdego odcinka, mamy półminutowe wprowadzenie, gdzie zawiązanie fabuły opowiada za każdym razem voiceactor innej postaci. Otóż: pewien mały kotek właśnie umierał, ale pojawił się miły pan wampir, który podzielił się z kotkiem swoją nieśmiertelnością. I tak zrodził się Nyanpire.



Cała reszta to zabawne i wesołe przygody tytułowego bohatera i bandy kotków-przyjaciół. Główną ich wadą jest krótkość - odcinki niby mają cztery minuty, ale trzydzieści sekund zawsze zabiera wprowadzenie, a piosenka na koniec, do której jeszcze powrócę, trwa półtorej minuty. W dodatku odcinków jest tylko dwanaście. Mam więc nadal ogromny apetyt i nadzieję na kolejne sezony.

Postacie

Jak zwykle - najważniejszy składnik lubianych przeze mnie tytułów.

Nyanpire, jak na głównego bohatera przystało, jest głupiutki, beztroski i nieodpowiedzialny. Mieszka u ludzkiej dziewczynki, której widzimy tylko nogi (i raz plecy), oraz brakuje mu wielu cech prawdziwych wampirów - uwielbia jeść czerwone rzeczy, ale i czosnek, wygrzewa się na słoneczku i ma na brzuszku krzyżyk.

Towarzyszy mu grupka innych zwierzątek, które stopniowo poznajemy: Masamunya, czyli zakochany kot-samuraj, wzorowany na niesłabnącej w popularności historycznej postaci - Date Masamune (nawet ma opaskę na prawym oku!), Nyantenshi, czyli bardzo grzeszny aniołek, Chachamaru, czyli odpowiedzialny młodszy braciszek, oraz dwa nietoperze, Mouri i Komori. Każdego z nich dobrze poznajemy, ale najważniesze są tu ich wzajemne relacje z Nyanpire. I wynikające z nich przezabawne sytuacje.

Grafika

Wszystko jest proste i słodkie. Można utopić się w morzu słodyczy, nawet momenty które teoretycznie słodkie nie powinny być, jak na przykład Nyantenshi znów kogoś trollujący, są przeurocze.

To bardzo zły przykład dla dzieci, gdy dręczenie innych jest takie milusie i śliczne.

Dźwięki

Voiceactorzy to ścisła czołówka, aż mnie to troszkę zaskoczyło, ale pozytywnie. Usłyszymy tu więc Juna Fukuyamę jako trollującego wszystkich Nyantenshi, Noriakiego Sugiyamę jako Masamunya, a poważnego Chachamaru gra Yuko Goto. W głównego bohatera wciela się natomiast Ami Koshimizu, którą jednak słabiej kojarzę.

Muzyki, poza czołówką i końcówką, do których jeszcze wrócę, praktycznie nie ma, co nie jest dziwne, zważywszy na długość odcinków. Jest za to cała masa dźwięków - chrupanie, siorbanie, nawet skrzydełka nietoperzy i bieganie kotków jakoś brzmią. Nie jakoś nawet, a słodko. Zawsze słodko.
Muzyka we wprowadzeniu ma sprawiać wrażenie mrocznej, no bo w końcu wampiry i tak dalej, ale nie zwracałam na to zbytnio uwagi, przewijając.

Natomiast ending... Tak, ending stał się dla wielu problemem.
Chodzi głównie o jego długość - gdy coś zajmuje prawie połowę tak krótkich odcinków, zwiększa jeszcze niedosyt.
Bo sama piosenka jest fajna, radosna, energiczna i na temat. Widzimy śpiewającą panią, udającą wampira i różne okołowampirowe wygłupy jej i grupy tancerzy. Zapewne byłoby słodko i zabawnie, gdybyśmy tuż przed chwilą nie oglądali słodszych i zabawniejszych animowanych kotków. Gdy teledysk ogląda się osobno, sprawia dużo lepsze wrażenie. Oto zresztą on w wydłużonej wersji:


Chciałabym takie pacynki...

Podsumowanie

Za mało, stanowczo za mało. Boli mnie, że nudna Yutori-chan miała aż 25 odcinków. Ogromnie liczę na nowy sezon.

Nie lubię kotów, ale te mnie zachwyciły swoją słodyczą. Wampiry przejadły mi się już dawno, ale tutaj zaprezentowano dostatecznie świeże podejście do tematu. Nie cierpię yaoi (jeszcze kiedyś napiszę, dlaczego), ale niech mnie, jeśli Masamunya i Nyanpire nie byliby najsłodszą parą w historii japońskiej animacji.
Stanowczo nie powinny tego oglądać osoby z uczuleniem na słodycz, gdyż lukier wprost wylewa się z ekranu. Ja natomiast, jako wielbiciel tej życiodajnej substancji, jestem całkowicie zadowolona.

POWIĄZANE

0 komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.