poniedziałek, 13 lutego 2023

Pierwsze wrażenia: Hirogaru Sky! Precure


Wytrwałość marki Precure wzbudza niemały podziw. W przyszłym roku minie 20 lat od kiedy pojawiło się Futari wa Precure, w tym czasie zmieniały się trendy i nurty, ba, cały przemysł przeszedł niewyobrażalne przemiany, a magiczne wojowniczki nadal z nami są. 

W dużej mierze długowieczność Precure zawdzięcza stałości formuły. Wszelkie zmiany pojawiały się powoli, wypróbowane pomysły wracały, a wiele elementów jest z nami nadal od początku. Można wręcz powiedzieć, że ślimacze tempo jakichkolwiek przeobrażeń jest trafnym nawiązaniem do sytuacji społeczno-politycznej w samej Japonii. Ale tego nie powiem.


Czego zatem należy się spodziewać po Precurach? Przede wszystkim jest to wyprodukowana przez studio Toei Animation, emitowana o 8:30 rano seria anime skierowana do dziewczynek, opowiadająca o przygodach ich rówieśniczek. Każda seria emitowana jest przez pełen rok, począwszy od zimy i ma osobną parę lub grupę bohaterek, przeżywających przygody w osobnym świecie, dzięki czemu znajomość poprzednich serii nie jest potrzebna dzieciom. Zazwyczaj głównymi bohaterkami są zwykłe, japońskie dziewczęta, które nagle otrzymują magiczne moce i, przemieniając się w magiczne wojowniczki, ratują świat. To wyraźna pozostałość w gatunku magical girls po rewolucji, jaką wprowadziła, również wyprodukowana przez Toei dekadę wcześniej, Sailor Moon, łącząca motyw magicznych dziewczynek z aktorskimi serialami superbohaterskimi spod znaku Super Sentai (zachodni czytelnik może ten gatunek kojarzyć z przystosowującym japońskie seriale dla amerykańskiego widza Power Rangers). Z Sailor Moon zatrzymano też inne elementy, jak bombastycznie animowane magiczne transformacje i superataki, które są wykorzystywane w każdym odcinku, żeby zaoszczędzić na produkcji animacji. Lub duży nacisk na zwykłe, codzienne życie i jego problemy, choć, oczywiście, w wydaniu strawnym dla młodszego widza. 


Dekadę temu zarzekałam się, że chciałam tylko pokosztować Precurów, tej podobno najlepszej (wtedy) serii i nie będę wracać, bo przecież nie jestem grupą docelową, nie będę kupować zabawek, nie chodzę już do szkoły... A jednak, na przestrzeni lat, co jakiś czas wracam do anime spod tego szyldu, bo tam, gdzie kiedyś narzekałam na infantylność, dziś widzę przede wszystkim bezpretensjonalność. 


Hirogaru Sky! Precure dostarcza tej bezpretensjonalności od samego początku, pełnymi wiadrami. Główną bohaterkę, Sorę Harewataru, poznajemy, gdy leci na grzbiecie ogromnego ptaka do magicznego królestwa zawieszonego w chmurach. Jest pełną entuzjazmu, aspirującą bohaterką i bez wahania rzuca się w wir przygody, by ratować i pomagać. A ma ku temu okazję zanim jeszcze na dobre przybyła, bowiem obchodzącą właśnie pierwsze urodziny księżniczkę porywa potwór! Sora nie tylko dużo gada o odpowiedzialności i tym, jak powinien zachowywać się prawdziwy bohater, ale też znakomicie sobie radzi: mamy fantastyczną scenę parkourową, gdy biegnie za porywaczem po dachach i szyldach, a następnie pokonuje go sprytnym skokiem. Zaraz potem mamy też chyba najdziwniejszą scenę, gdy przeciwnik pierdzi jej w twarz z odległości, wyprowadzając z równowagi, a następnie przejmuje księżniczkę i ucieka tajemniczym portalem. Sora waha się przez chwilę, ale wskakuje za nimi, odzyskuje dziecko, traci swój notatniczek i przedostaje się następnym portalem wprost do zwykłego, japońskiego miasta, tylko jakiś kilometr nad nim. I mamy kolejną kreskówkową sekwencję, gdy najpierw macha nogami wisząc w powietrzy jak jakiś Królik Bugs, a dopiero potem zaczyna spadać. I oto połowa odcinka.


Dopiero druga zaczyna się tak, jak zazwyczaj sam początek nowej serii Precure: zwykła, japońska dziewczynka zajmuje się czymś normalnym (w tym wypadku zakupami dla babci), gdy znajduje dziwny przedmiot (w tym wypadku notatnik Sory), a następnie spadają na nią magiczne stworzenia z innego świata (w tym wypadku Sora z księżniczką na rękach)! Mamy tu pierwszą wskazówkę, co do niezwykłej mocy dziecka, gdy ta amortyzuje lot dzięki czemu lądują bezpiecznie, a następnie bardzo żywą scenę z Sorą coraz bardziej przerażoną dziwnym światem, do którego trafiła, by wreszcie dojść do wniosku, że jej się to wszystko śni. Grzecznie się przedstawia nowej znajomej, ta również się przedstawia jako Mashiro Nijigaoka, a zaraz potem z kolejnego portalu wychodzi nasz znajomy, świński porywacz, przemienia stojącą w okolicy koparkę w potwora i próbuje odzyskać dziecko. Sora oddaje księżniczkę Mashiro i rusza do walki, ale niewiele może. Normalnie w tym momencie już otrzymałaby transformację i magię, ale nie, jeszcze trzeba ją trochę pokopać: porywacz przegląda jej notatniczek, wyśmiewa zawartość i drze na kawałki! Sora wstaje i nareszcie dostaje magiczny gadżet oraz moc od księżniczki, po czym mamy już dość tradycyjną sekwenję: transformacja, potężny skok w niebo i zadziwienie otrzymaną mocą, walka z podkręconą na maksa jakością animacji, przemiana potwora z powrotem w to, czym był i szybka ucieczka wroga. Jeszcze krótkie ujęcie pokazujące, że zniszczenia w ulicy też zostają magicznie naprawione, oraz wypytanie Mashiro czy wszystko z nią w porządku i napisy końcowe. Mamy to! Kolejny fantastyczny pierwszy odcinek znakomicie się zapowiadającej, nowej serii Precure!


Hirogaru Sky! oznacza zarówno strzeliste niebiosa, jak i jest grą słów z tym, jak Japończyk wymówiłby "dziewczynę bohatera": hero girl = hiiro garu. Już jednak wiemy, że później w grupie pojawi się też pierwszy w historii pełnoprawny chłopiec precure (po jednoodcinkowym Cure Infini w serii Hugtto), więc jestem niesamowicie ciekawa, jak twórcy pogodzą obie te rzeczy. Mamy tu też swoiste odwrócenie ról: to niebieska cure jest główną bohaterką i pierwszą, która się przemienia, nie różowa, jak było przez ostatnkie 20 lat. Czy ma to jakieś znaczenie dla burzenia stereotypów płciowych, które marka z taką lubością propaguje, czasem jednak odrobinę odwracając, jak w przypadku wspomnianego wyżej Hugtto? Czas pokaże. Nie jestem również pewna czy tak częste porównania pierwszej połowy tego odcinka do gry The Legend of Zelda: Skyward Sword są trafne, ponieważ nigdy nie grałam w żadną Zeldę. Mam za to pewność, że bardzo podoba mi się pierwszy przeciwnik w postaci złej świni. Wiem, że pewnie szybko zostanie zastąpiony kimś potężniejszym i kompetentniejszym, ale co tam, mam swoją świnię! Scena transformacji również dostarcza: przygotował ją weteran marki Nishiki Itaoka, który animuje Precury praktycznie bez przerwy od drugiej serii. Ma na koncie zarówno fantastyczne superataki, jak i znakomitą grę aktorską, a nawet lekkie momenty komediowe! Nie jestem wielkim znawcą, ale wiem, co mi się podoba; a Twin Love Guitar było tak piękne, że aż mi się oczy pocą!


Jestem pełna optymizmu i nadziei na zaczynający się właśnie, nowy sezon Precure. Być może trochę bezzasadnie: Precury zawsze były śliczne, kolorowe i bombastyczne. Ale, jak od wielu lat powtarzam, pierwszy odcinek jest najważniejszy, powinien być obiecujący, uwodzicielski, zachwycający. I właśnie to dostałam i będę śledzić serię dalej!

POWIĄZANE

0 komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.