czwartek, 26 września 2013

Dragon Ball Z: Battle of Gods

Dragon Ball to dla mnie ważny, nasiąknięty nostalgią etap w życiu. Moja rodzina nigdy nie miała satelity ani kablówki, załapałam się więc tylko na kilka odcinków po niemiecku, na RTL2, odwiedzając kolegę. Kupowałam za to mangę - zaczęłam od siódmego tomu, ale dziś posiadam wszystkie 42 (ale fizycznie są u znajomej). Dzięki czemu robiłam karierę wśród oglądających serial kolegów z klasy, pożyczając im nowe tomiki.

Dziś większość z nich wyrosła z bajeczek, ale ja nie. Dlatego próbowałam kilkukrotnie oglądać kinówki Dragon Balla, którego wolę od serii Z czy GT, a sam serial animowany wydaje mi się zbyt długi. Skutek oglądania tych kinówek był marny - wszystkie opowiadały znaną mi już historię na nowo, ale w nudny, wtórny, przegadany i pozbawiony wyobraźni sposób. Nie wiem więc nawet, dlaczego w ogóle sięgnęłam po film na podstawie mniej lubianej przeze mnie serii z dorosłym Goku.

Nie byłabym sobą, gdybym nie wcisnęła tu tyle Tenshinhana ile tylko się da.
 Ale wiem, że był to dobry impuls. Battle of Gods, w odróżnieniu od większości kinówek, tych o Brollym, Coolerze i Garlicku, mieści się w kanonie, a tworzenie filmu nadzorował sam Toriyama. Chronologicznie mamy tu wydarzenia z "zapomnianej dekady" - czasów po pokonaniu Buu, ale jeszcze przed samą końcówką z Uubem i małą Pan. Gdy się jest tego świadomym, odpada napięcie - wiemy przecież, że główny zły (który wcale nie jest tak bardzo zły, ale o tym później) nie zniszczy naprawdę Ziemi ani nikogo nie zabije. Mimo to fabuła jest wciągająca, bo interesuje nas nie "czy" a "jak" Goku zatryumfuje.


Źli, oj jak bardzo źli.
Być może nazywanie tej historyjki "fabułą" jest trochę na wyrost. Oto budzi się z wieloletniego snu potężny Bills, bóg zniszczenia. Goku trenuje na planecie Północnego Kaio, a na Ziemi trwają uroczystości z okazji urodzin Bulmy. Dzień jak co dzień - Bills najpierw jest miły, potem nie za bardzo, potem znowu. A w międzyczasie Ziemia zostaje prawie rozwalona i to parokrotnie. W tle przewija się mnóstwo starych, dobrych znajomych (mój ulubiony Tenshinhan nawet wypowiada całe jedno zdanie!), w tym gang Pilafa, w dość odświeżonej formie. Niestety, nadal brakuje zapomnianej przez Toriyamę Lunch, nie ma też kilku osób, które brały udział w tworzeniu Genki-damy, no ale Numer 17 i Upa to raczej przecież nie są znajomi Bulmy. 

Niestety, to statyczny kadr, nie usłyszymy śpiewu Piccolo.

Mamy tu sporo żenujących, dla niektórych nawet niesmacznych, elementów. Głównie za sprawą wspomnianej grupy Pilafa, którym w końcu udało się zebrać Smocze Kule, a Shenlong zamienił ich w dzieci (prosili o odmłodzenie, ale nie sprecyzowali, o ile), tak też są traktowani przez nierozpoznających ich po latach głównych bohaterów. Mamy totalnie debilny power-up Goku, no bo przecież jakiś musiał być, aczkolwiek spodobało mi się fabularne wykorzystanie postaci, która jeszcze się na świecie nie pojawiła. Mamy postać z wiedzą, której nie powinna mieć, no ale musiała się pojawić, więc i musiała mieć coś do roboty. Mamy wreszcie tańczącego Vegetę-tsundere i pijanego Saiyamana.

GOHAN WIECEJ NIE PIJESZ. Dokładnie to mu powiedziała. Pomyśleć, że kilkanaście lat temu robiliśmy sobie żarty, rzucając takim tekstem.

Na szczęście te wszystkie wady bledną w obliczu fantastycznego Głównego Złego, a raczej Głównego Znudzonego, Billsa. Mam duży problem, żeby opowiedzieć o nim nie zdradzając za dużo, wspomnę więc może tylko, że gość zachowuje się jak kapryśny kotek i lubi dobre jedzenie. I jest supersilny, załatwia SSJ3 Goku dwoma ciosami. 


Jestem pozytywnie zaskoczona tym filmem,  nie spodziewałam się już po animowanym Dragon Ballu niczego dobrego, wszystko bezustannie mnie rozczarowywało. Podejrzewam, że dziś nawet wspominane z sentymentem Deadzone i Tree of Might by nie dorosły do oczekiwań. Ja nawet nie planowałam oglądać Battle of Gods, ściągnięcie filmu było tylko impulsem. Dobrym, na szczęście. Jeśli macie sentyment do Goku i spółki i znajdziecie trochę czasu - obejrzyjcie.

Fantastyczne napisy końcowe, kartkujące całą mangę. I jeszcze jeden Tenshinhan na dokładkę.

POWIĄZANE

23 komentarze:

  1. Widzę, że się zgadzamy. Największym minusem filmu jest nowy poziom SSJ, zrobiony jakby na odczepnego i nie dopracowany - tak wizualnie jak i fabularnie. Mimo to czekam na kolejne kinówki, jeśli utrzymają zbliżony poziom to będzie dobrze.

    Z ciekawości: jakie inne kinówki widziałaś i jak je oceniasz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. widziałam trzy pierwsze kinówki oryginalnego Dragon Balla (kiedy Goku był mały) i oceniam je jak najgorzej, oraz dwa filmy z serii Z wydane u nas na kasetach, ten o Garlicku i ten o Drzewie Mocy. Te dwa ostatnie to dawno, jeszcze z kaset i mam do nich taki sentyment, że się boję je tykać jeszcze raz. Bo pamiętam, że były głupkowate, ale jednak je lubiłam.

      Usuń
  2. Ja też należę do grona osób, które wolą zwykły Dragon Ball z młodym Goku na czele. Późniejsze bijatyki w Z nie były już takie fajne, szerze mówiąc, wolę już fillerowe GT niż Z. Taki sobie gust wyrobiłam jak byłam jeszcze dzieckiem i tak mi zostało. Za kinówki nie brałam się właśnie ze względu na to, że schematy w nich prezentowane to nie bardzo moja bajka, ale skoro mówisz, ze po tą jedną warto sięgnąć to trzeba będzie się z nią zapoznać. ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w ogóle uwielbiam Wędrówkę na Zachód, powieść, na której początki DB są bazowane, więc gdy Toriyama odszedł od nawiązań do niej to przestało mi się aż tak podobać.
      Ta konkretna kinówka jest naprawdę świetna, oczywiście nadal zawiera pewne głupotki, ale ma też sporo humoru i elementów obyczajowych, właśnie jak stary DB :)

      Usuń
  3. A ja lubię starszego Goku. Od momentu, kiedy się pojawił taki duży na turnieju, do jego pierwszej śmierci jako Super Saiyana, tak myślę :) Jedyny tom jaki mi się ostał to 14, właśnie dlatego, że lubię ten moment zaskoczenia, kiedy pojawia się duży Goku. Z kinówek lubię tę z Tapionem, bo jakoś jego postać mi odpowiada :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zetka zaczyna się z przybyciem Raditza na Ziemię, więc część tego, co lubisz jeszcze podpada pod DB :)
      No i w ogóle też lubię, całego Dragun Bula, tylko po prostu młodego Goku bardziej. A to zaskoczenie jego wzrostem i wyglądem, tak, było świetne :)
      O, to muszę rzucić okiem na Tapiona w takim razie :)

      Usuń
  4. Nie oglądałam jeszcze dużego GOKU :p cóż.. ale chętnie bym wróciłam znów do bajek. Niekiedy brak czasu, albo robienie multum różnych rzeczy.
    Teraz zima nadchodzi więc może uda się wrócić w świat bajek, mang i anime. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak najbardziej rozumiem ten brak czasu, też mi go nie mam tyle, ile bym chciała. życie jest niesprawiedliwe :(
      Powodzenia w powrocie do anime, aczkolwiek no, nie zrażaj się, jeśli jednak poczujesz się już zbyt dojrzała na te bajeczki ;)

      Usuń
  5. Nie mam już nic do dodania, bo na twitterze obrobiłyśmy to dzieło wystarczająco. Chociaż teraz naszła mnie ochota obejrzenia wszystkich odcinków DB z małym Goku. Przez nostalgię i przez najlepszy crossover dziejach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie się z kolei zachciało mangę znów przeczytać. Chyba upomne się u tej znajomej, która ją aktualnie u siebie ma :)

      Usuń
  6. Ten serial widziałam gdzieś, chyba brat oglądał... :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to bardzo prawdopodobne, był bardzo popularny zwłaszcza wśród chłopaków :)

      Usuń
  7. Tak bardzo wieśniackam, nie widziałam Dragon Balla, nigdy i żadnego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, ile dokładnie masz lat, ale chodzisz do szkoły, czyli po prostu możesz być za młoda. Nie ma się czego wstydzić, każde pokolenie ma swoje kreskówki i seriale :)

      Usuń
    2. Mam szesnaście lat, jestem dość młoda, ale fazę na SM trochę pamiętam :D Kiedy właśnie dla mnie praktycznie nie ma różnicy, z którego roku oglądam anime, Dragon Ball odstraszał mnie z innych powodów, których jest zbyt wiele, by wymieniać.

      Usuń
  8. Też nie miałam kiedyś kablówki ani satelity, więc nie rozumiałam nigdy o czym tak koledzy rozmawiali. Mimo, że wszyscy mnie zachęcali do DB to nigdy się za to nie zabrałam :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale znasz Bleacha, który też jest biciem po mordach skierowanym przede wszystkim do chłopców. Znasz jedno mordobicie, znasz je wszystkie ;)

      Usuń
    2. E, nie całkiem, zwykły DB ma jakiś taki medżik ;)

      Usuń
  9. Jejku! Ja nie miałam przyjemności oglądać DB nawet na RTLu bo nie miałam kablówki tylko naziemną ... I tak moim pierwszym anime było Beyblade xD Jednakże mój chłopak obudził mnie z tego horroru i skończyło się na tym, że obejrzałam z nim niemalże wszystkie części DB xD I choć uwielbiałam Vegete to był to taki kosmita, że jednocześnie tak bardzo gościa nienawidziłam, że krzywdę bym mu zrobiła. Zaskoczyłaś mnie, pisząc tutaj że on tańczył... On? Wielki Dumny Pan??? xxxD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie bardzo szanuję Twojego chłopaka :)
      Tak, Vegeta w tym filmie tańczy i to w dość żenujący sposób, ale nie robi tego dla zabawy, tylko żeby odwrócić czyjąś uwagę, spokojnie :)

      Usuń
  10. Pamiętam że w dzieciństwie oglądałam przygody zarówno małego, jak i dorosłego Goku na RTL7, codziennie o 15 lub 16. Ale samego Dragon Balla pamiętam jak przez mgłę, jedyne co zachowało mi się w pamięci to to, że nasza wersja z kablówki była tłumaczona z francuskiego, więc wszyscy w kółko powtarzali: "Merci beaucoup". No i to: kamehameha! Nie mniej jednak, to była dużo ciekawsza bajka od Pokemonów, na które też był wtedy szał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, tak, też pamiętam ten francuski z kaset, na których miałam dwa filmy kinowe :)
      A z Pokemonów to jednak gra jest lepsza ;)

      Usuń
  11. Jesteś jedyną osobą, która ma taki sam stosunek do tramwajów jak ja :D

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.