piątek, 27 czerwca 2014

Ikoku Meiro no Croisée

Czasem zdarza mi się, że łapię doła i nie chce mi się robić absolutnie nic. Potrafi to trwać bardzo długo, a ja spędzam wtedy czas tylko wykonując swoje obowiązki i bezmyślnie surfując po stronach ze śmiesznymi obrazkami. Nie mam wtedy chęci oglądać wybitnych rzeczy, bojąc się, że ich nie docenię, nie chce mi się też tracić czasu na te marne.

Wtedy pozostają te średnie, powolne i spokojne, zawierające wady, ale też i magnetyczny urok. Urok, który odrywa od codzienności i koi.

Druga połowa XIX wieku, Francja. Z dalekiej podróży do egzotycznej Japonii, która dopiero niedawno otworzyła granice i fascynuje wielu Europejczyków, wraca do Paryża Oscar, a wraz z nim przybywa Yune - 13-letnia Japonka. Dziewczynka ma pomagać w prowadzeniu sklepu z wyrobami kowalstwa artystycznego, który prowadzi Claude, wnuk Oscara.

Następuje zderzenie dwóch kultur, bo na początku Yune nie zna francuskiego, Claude jest przerażony jej głębokimi ukłonami, które kojarzą mu się z niewolnictwem, a Oscar zachowuje się jak rasowy weeaboo. Claude i Yune uczą się współpracy i dbania o siebie nawzajem, a ich wspólne życie, poza epizodami byłoby spokojne i nudne gdyby tylko czasem porozmawiali. Przynajmniej do czasu aż pojawi się wysoko urodzona, bogata i rozpieszczona Alice, dostająca szału na widok wszystkiego co japońskie. Wtedy już bowiem nie będzie czasu nawet na rozmowę.

Yune jest Idealną Japonką w wersji moe. Słodka, niewinna, dobra i grzeczna. Zdawać by się mogło, że Japonia to kraj idealny, bez zła, wstydu, nienawiści, a wszyscy są jedną wielką rodziną, przynajmniej sądząc z tego, jak bardzo ją to dziwi i smuci, że nie wszystkim w Paryżu można ufać. Tylko że wcale nie, potem z flashbacków dowiadujemy się przecież, że jej własna siostra spotkała się z ostracyzmem, mając nienaturalnie jasne oczy.

 Claude stara się być nieczułym, zimnym profesjonalistą. Przyczyna, jak zwykle, jest freudowska, a chłopak powoli uczy się odpowiednio okazywać troskę o podopieczną. Jest zaskakująco cierpliwy dla wybryków Alice, przy czym rzadko bywa typowym głównym bohaterem, który boi się odezwać nawet, gdy milczenie świadczy przeciwko niemu. Niestety, czasem jednak mu się to zdarza.

 Postaci drugoplanowe są dużo bardziej interesujące, niż tych dwoje. Jest więc Oscar, dziadek Claude'a. To on przywiózł Yune z jednej ze swoich podróży. Nie wiadomo, gdzie podziała się babcia i synowa, ale dziadziuś się nimi nie przejmuje i ochoczo podrywa panie. Nie jest jednak typowym dla anime staruchem myślącym tylko o seksie, absolutnie nie molestuje Yune ani żadnej innej dziewczyny, bardziej umawia się z nimi na randki i zachowuje jak dżentelmen.

Alice to rozpieszczona, głośna panienka z dobrego domu. Ponieważ jest za młoda, by być panną na wydaniu, może jeszcze te kilka lat poszaleć. Z czego ochoczo korzysta, kolekcjonując różne przedmioty związane z Japonią. Naprawdę zabawne jest obserwowanie jak próbuje założyć kimono. Próbuje też skolekcjonować Yune, co jest trochę problematyczne. Z jednej strony uprzedmiotawia ją jako kolejny gadżet z Japonii, ale z drugiej - humanizuje ją, zapewniając rozrywkę w oderwaniu od ciągłej, usłużnej pracy w domu Claude'a.

Grafika jest specyficzna. Yune miała być słodka, ale trochę przesadzono z wielkością i oddaleniem oczu od siebie, przez co wygląda jak ryba albo insekt. Wszystkie podręczniki do rysowania określają odległość oczu na szerokość jednego oka, dammit! Pozostali mają ten sam problem, ale nie zwraca to aż tak uwagi, jak przy ogromnych oczach Japonki.  Poza tym jest schludnie i czysto - nawet pracownia kowala czy dzieciak-złodziejaszek nie są wyraźnie brudni. Na duży plus można zaliczyć tła, budynki i widoki, zwłaszcza ten z mostu. Paryż jest w tym anime bardzo idealizowany, tylko ludzie ku... tafony, ehem.

Anime oglądałam dość dawno, więc nie pamiętam nic na temat muzyki ani seiyuu. To znaczy no, niby mogę sprawdzić, że Alice grała ta sama pani, co Minę w Dance in the Vampire Bund, tylko co mi to powie? Nic mi to nie powie. Wiem tylko, że udźwiękowienie było poprawne, skoro nie zauważyłam żadnych większych problemów. Tak, tak na pewno musi być.

Skrzyżowanie w Cudzoziemskim Labiryncie to anime z podgatunku iyashikei, czyli leczniczych. Opowiadają one o codziennym życiu, bez konfliktów i większych problemów, w odprężający i przyjemny sposób. Na mnie podziałało. Czy Wy chcecie być uleczeni - zależy od Was.

POWIĄZANE

10 komentarzy:

  1. Kiedyś oglądałam kilka odcinków tego anime, ale potem zupełnie o nim zapomniałam. Z tego co pamiętam przyjemnie się je oglądało, ale szału nie było. Pewnie dlatego utknęło ono wraz z wieloma innymi seriami w tabelce z porzuconymi seriami.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, dokładnie tak - przyjemne, ale przeciętne, mam dokładnie to samo zdanie i dokładnie takiego anime wtedy potrzebowałam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja sama nie wiem, co mysleć o tej pozycji, z jednej strony nic ciekawego w niej nie było a z drugiej, tak jak piszesz, ma w sobie swój własny urok i jakoś tak nie potrafię się o niej negatywnie wypowiadać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wygląda przyjemnie, i podoba mi się bardzo pomysł na setting. I sam zaczynam mieć lekką alergię na rybie oczy....

    OdpowiedzUsuń
  5. Japoński Geodeta3 lipca 2014 14:28

    no niestety... nie obejrzę tego anime, gdyż kreska mi się nie podoba >.< nie wiem czemu, ale ja zwracam na to uwagę... bardziej niż na fabułę! Przez takie rzeczy wiem, że omijają mnie cudowne anime, no ale nie potrafię się przełamać ... Chociaż Yune jest śliczna, ale Oscar mi się nie podoba -.- no nie wiem, może jednak się skuszę na to anime? :3

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie ma się czego wstydzić - też jestem zdania że generalnie animce nie oferują nic ponad ładnymi obrazkami. A to jest chyba szczególnie ważne w tych wszystkich pozycjach o konsystencji gumy do żucia, czy jak to autorka woli nazywać "iyashikei".
    Jasne, jest trochę takich które nie muszą się ratować animacją, ale jak po robocie jestem zbyt zorany żeby nawet myśleć, to już wolę oglądać to niż obrazki na kwejku (co jest dla mnie upokorzeniem i świadczy o upadku danej osoby). A muszę coś oglądać, nawet głupiego, bo inaczej mój mózg już nie potrafi.

    A to właśnie animce mają tę dobrą właściwość (choć często punktuje im się to jako wadę), że wychodzą tonami i nie ma szans żeby obejrzeć wszystkie w sezonie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Absolutnie się zgadzam! Również oceniam rzeczy po grafice, bo anime, komiksy czy inne takie mają przede wszystkim być rozrywką - oczywiście jeśli przy okazji coś głębszego przy nich przeżyjemy, to plus, ale to coś najpierw musi być odpowiednio podane. To oczywiście nie oznacza, że wszystkim musi się podobać to samo, mnie na przykład rozjechana animacja fascynuje :)
    Ostatnio po robocie wolę czytać internety, ale anime relaksacyjne są na pewno bardzo dobrym wyborem :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Chciałabym obejrzeć. Jak już nadrobię zaległości, to się za to wezmę, bo anime wygląda na bardzo sympatyczne. A kreska nie jest wcale taka rażąca, widziało się gorsze :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Muszę pomyśleć nad tym, aby to obejrzeć ^^. Stwierdzam faktem, iż zaciekawił mnie ten wpis, ale muszę go jeszcze dokładniej przeanalizować , aby stwierdzić czy warto obejrzeć to anime ^.^ Patrzyłam także na inne wpisy, ale ten najbardziej mnie zaciekawił, a więc tu zostawiam komentarz : ) PS. Gratuluję tak wspaniałego bloga : )

    OdpowiedzUsuń
  10. Ojej, dziękuję :)
    Co do Ikoku Meiro no Croisee - bardzo łatwo sprawdzić, czy Ci się spodoba, oglądając pierwszy odcinek - w dalszych jest tylko więcej tego samego, więc jeśli będzie Ci odpowiadał, polubisz też resztę serii.

    Tutaj decyzję trzeba podjąć samemu, bo iyashikei albo się lubi, albo uznaje się je za stratę czasu :)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.